„Ciepły, niema co mówić! Poczęstować tem samem pana Grub!“
„Nadaremnie biedny grabarz wymawiał się, że nigdy nie pije nic ciepłego w nocy — jeden upiór trzymał go, drugi lał mu płynny ogień w gardło. Całe towarzystwo pokładało się ze śmiechu, gdy grabarz krztusił się, kaszlał i ocierał łzy, które obficie spływały mu z oczu, gdy wychylił palący napój.
„A teraz“, powiedział król upiorów, z fantazją pakując grabarzowi koniec swego wysokiego kapelusza w oko, czem mu sprawił niewymowny ból, „teraz pokażcie temu panu parę ilustracyj do nieszczęść i smutków — z tych, co to mamy na składzie!“
„Zaledwie upiór powiedział to, wielka chmura, zasłaniająca głąb pieczary, usunęła się i ukazała w oddali małe, ale czyste i schludne mieszkanko. Gromadka dzieci bawiła się koło ognia, czepiała się sukni matki i skakała po krzesłach. Matka wstała i rozsunęła firanki, jakgdyby wypatrywała kogoś. Skromna wieczerza stała na stole. Koło kominka postawiono fotel. Zastukano do drzwi: matka otworzyła a dzieci, klaszcząc w ręce, otoczyły ojca. Był zmoczony i zziębnięty, strząsnął śnieg z płaszcza, zaczął się rozbierać. Kiedy zasiadł przy kominku, dzieci otoczyły go kołem, matka przysunęła sobie krzesło — mieli miny szczęśliwe i zadowolone.
„Ale nagle obraz zmienił się — prawie niepostrzeżenie. Oto mała sypialnia, w której umiera najładniejsze i najmłodsze dzieciątko. Rumieńce ustąpiły z jego policzków, a blask z oczów. A kiedy grabarz spojrzał na nie z życzliwością — rzecz nieznana mu dotychczas — dziecko umarło. Braciszkowie i siostrzyczki obstąpili łóżeczko i ujęli małe rączki — zimne i sztywne. Odskoczyli ze strachem! Ze zgrozą patrzyli w drobną twarzyczkę! Bo chociaż spokojna była i piękna, wiedzieli, że dziecko nie żyje i że patrzy na nie teraz z nieba, jak aniołek, i błogosławi je...
„Znów chmura zasłoniła obraz i znów nastąpiła zmiana. Ojciec i matka byli już starzy i bezsilni... a gromadka otaczająca ich zmniejszyła się prawie o połowę. Ale zadowolenie i radość widać było na każdej twarzy i we wszystkich oczach, gdy zebrani koło kominka wspominali dawne czasy i przeszłość. Powoli, stopniowo zapadł w grób ojciec a wkrótce ta, która dzieliła z nim wszystkie troski l zmartwienia, poszła za nim. Nieliczna gromadka, która ich przeżyła, klęczy przy grobie i zrasza łzami trawę. Potem wszyscy rozchodzą się — smutni i przygnębieni, ale bez rozpaczy, bez lamentów, gdyż wiedzą, że się kiedyś spotkają. I znów żyją jak inni... wesołość i pogoda wróciły. Chmura zakryła obraz przed wzrokiem grabarza.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/164
Ta strona została przepisana.