włosku nad głową redaktora, i to wywarło magiczny efekt. Najniezręczniejszy obserwator zauważyłby w strwożonej postawie redaktora szczególną chęć ustąpienia całego swego ubrania każdemu, ktoby w tej chwili chciał w nie wleźć.
Pani Pott przeczytała wiersz, krzyknęła okropnie, i jak długa padła na dywan przy kominku, a leżąc na nim, poczęła krzyczeć i uderzać piętami w posadzkę z gwałtownością, która nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do delikatności jej uczuć w tej chwili.
„Moja kochana“ wybąkał pan Pott, bardzo zmieszany, „nie powiedziałem przecież, że temu wierzę. Ja... nie...“
Ale głos nieszczęśliwego męża zagłuszyły krzyki jego miłej połowicy.
„Ależ“, zaczął pan Winkle. „Moja droga, błagam, uspokój się!“
Napróżno. Krzyki i uderzenia piętami jeszcze bardziej się wzmogły.
„Moja kochana“, przemówił znowu redaktor, „bardzo mi przykro... Jeżeli nie masz względu na swe zdrowie, to przynajmniej, moja droga, miej wzgląd na mnie. Za chwilę cały tłum stanie pod naszemi oknami...“
Im goręcej pan Pott błagał, tem głośniej krzyczała jego żona.
Na szczęście miała pani Pott przy sobie rodzaj straży przybocznej w osobie młodej damy, której rzekomym obowiązkiem było pomaganie przy toalecie, ale która była bardzo przydatną w tysiącach innych wypadków, głównie zaś w dopomaganiu miłej swej pani, gdy chodziło o przeciwstawianie się wszelkim życzeniom i skłonnościom biednego dziennikarza. Histeryczne krzyki pani Pott dotarły wkrótce do uszu rzeczonej straży przybocznej i sprowadziły ją do sali z szybkością, zagrażającą wyszukanej harmonji jej czepka z włosami.
„O moja droga pani! Droga pani!“ zawołała młoda osoba, klękając koło rozciągniętej na podłodze pani Pott, „o droga pani! Co się stało?
„Twój pan... ten potwór...“ wybełkotała chora.
Pott wyraźnie stchórzył.
„Wstydź się pan!“ zawołała straż przyboczna, tonem wyrzutu. „Jestem pewna, że pan o śmierć ją przyprawi! O biedaczka!“
Pan Pott miękł jeszcze bardziej. Przeciwna partja nie ustawała w atakach.
„O! Nie opuszczaj mnie! Nie opuszczaj mnie, Goodwin!“ szepnęła pani Pott, z konwulsyjną siłą chwytając za rękę młoda osobę. „Ty jedna mnie kochasz, Goodwin!“
Na taką czułą apostrofę, panna Goodwin ze swej strony odegrała małą tragedję i zalała się łzami.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/29
Ta strona została skorygowana.