wił pan Wardle pieszcząc psy. „Sir Geoffrey naturalnie jeszcze w Szkocji, co, Marcinie?“
Strzelec odpowiedział twierdząco, ze zdumieniem spoglądając na pana Winkle, trzymającego swą strzelbę tak, jakby chciał, by jego własna kamizelka oszczędziła mu trudu pociągania za cyngiel, i na pana Tupmana, który znowu trzymał swoją, jakby był przestraszony; jest nawet wielkie prawdopodobieństwo, że takby można określić jego stan ducha. Pan Wardle dostrzegł niepokój strzelca i powiedział:
„Moi przyjaciele jeszcze nie są wprawni, ale to nic!... Z czasem będą z nich dzielni myśliwi... Mój przyjaciel pan Winkle ma już nawet nieco doświadczenia“.
Na ten komplement pan Winkle słabo się uśmiechnął i w swej wstydliwej skromności tak począł wywijać strzelbą, iż gdyby była nabita, niezawodnie samby się zastrzelił.
„Jeżeli pan będzie tak majstrował nabitą bronią“, rzekł nadąsany strzelec, „to niech mnie Bóg skarze, jeżeli z którego z nas nie narobi pan mięsa“.
Przestrzeżony w ten sposób pan Winkle, zmienił natychmiast pozycję i w pośpiechu wprowadził lufę w bardzo ścisły kontakt z głową Sama.
„Hola!“ zawołał Sam, podnosząc z ziemi kapelusz i pocierając sobie skronie; „w ten sposób od jednego razu napełni pan zwierzyną całą torbę, i coś jeszcze ponadto“.
Na te słowa chłopiec w skórzanych kamaszach wybuchnął śmiechem, próbując jednocześnie przybrać wygląd tak poważny, jakby to nie on śmiał się. Pan Winkle majestatycznie zmarszczył brwi.
„Marcinie“, zapytał pan Wardle, „gdzie kazałeś chłopcu czekać na nas ze śniadaniem?“
„Pod dębem na łące, to jest już na gruntach kapitana Boldwinga“.
„Bardzo dobrze. No, to już czas. W południe spotkamy się, Pickwick“.
Pan Pickwick pragnął widzieć polowanie, głownie dla tego, iż niepokoił się o życie i całość członków pana Winkle. A przytem, w tak piękny poranek przykro mu było być samym. Więc z żałośną miną odpowiedział:
„Ba, sądzę, że już tak być musi“.
„Czy gentleman nie myśliwy?“ zapytał długi strzelec.
„Nie“, odparł pan Wardle, „a przytem kuleje“.
„Bardzobym chciał pójść z wami“, rzekł pan Pickwick.
Nastąpiło krótkie milczenie współczucia. Mały chłopak przerwał je, mówiąc:
„Tam, za płotem, są taczki. Jeżeli służący gentlemana zechce powieźć go po ścieżce, to mógłby być z nami; przez płot przeniesiemy go“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/37
Ta strona została przepisana.