rzeniem Ci, ulżywszy sobie rozmową między sobą, postanowili zwrócić nieco uwagi na przybyłych.
„Ciekaw jestem, czy Fogg już wolny?“ powiedział Jackson.
„Zobaczę“, odparł Wicks lekko zeskakując z krzesła. „Kogo mam oznajmić?“
„Pickwick“, odpowiedział znakomity bohater tych przygód.
Jackson poszedł na górę i natychmiast wrócił, oznajmiając, że pan Fogg przyjmie pana Pickwicka za pięć minut. Dokonawszy tego, wrócił do swego biurka.
„Powiedział, że jak się nazywa?“ spytał Wicks.
„Pickwick“, odpowiedział Jackson. „Oskarżony w sprawie Pickwick contra Bardell“.
Szuranie nogami, zmieszane ze stłumionym śmiechem, dało się słyszeć za przepierzeniem.
„Panie“, odezwał się Sam cicho. „Biorą pana na fundusz!“
„Biorą na fundusz? Co to znaczy?“ zapytał pan Pickwick.
Za całą odpowiedź Sam wskazał palcem na przegrodę, a pan Pickwick, podniósłszy głowę, przekonał się o prawdziwości faktu: czterej dependenci spoglądali na niego wesoło, z wielkiem zainteresowaniem przypatrując się postawie i rysom tego lowelasa, tego wielkiego burzyciela spokoju serc niewieścich... Lecz wskutek ruchu pana Pickwicka cztery głowy znikły, poczem bezzwłocznie dał się słyszeć szelest piór, suwanych po papierze z niezmierną szybkością.
Odgłos dzwonka przywołał jednego z dependentów do apartamentu pana Fogga. Wkrótce oznajmiono panu Pickwickowi, że adwokat może go przyjąć.
Pan Pickwick poszedł po schodach. Na pierwszem piętrze, na jednych z drzwi wypisane było olbrzymiemi literami to imponujące słowo: „Fogg“. Jackson zapukał i na wezwanie: „Wejść!“ wprowadził pana Pickwicka do pokoju.
„Czy pan Dodson powrócił?“ zapytał Fogg.
„W tej chwili powrócił“.
„Poproś go pan do mnie“.
„Zaraz panie“, odpowiada Jackson i wyszedł.
„Proszę siadać“, rzekł następnie pan Fogg do pana Pickwicka. „Oto dzisiejsze dzienniki. Mój wspólnik przyjdzie za chwilę i pomówimy o interesie“.
Pan Pickwick usiadł, ale zamiast czytać dziennik, zaczął przypatrywać się adwokatowi. Był to człowiek już w starszym wieku, o ściągłej twarzy, wegetarjanin, w czarnym surducie, ciemnych spodniach i krótkich czarnych kamaszach, słowem, istota, która, zdawało się, stanowiła inte-
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/50
Ta strona została przepisana.