dla uwięzionych. Osądzony na śmierć zbrodniarz ma tyle powietrza i ruchu w New Gage, co niewypłacalny dłużnik w Marshalsea.
„Może to moje dziwactwo, a może nie umiem oddzielić tego miejsca od dawnych wspomnień, związanych z niem, ale nie znoszę tej dzielnicy Londynu. Ulica jest szeroka, sklepy obszerne, turkocą przejeżdżające wozy, dzwonią kroki przechodniów — panuje tu hałas jak w handlowej dzielnicy, od rana do nocy, a jednak pomimo to jest tu martwo i niemiło. Ubóstwo i rozpusta przylgnęły do gwarnych ulic. Nędza i nieszczęście gnieżdżą się w niskim gmachu więziennym. Coś ponurego i smutnego zawisło nad tą dzielnicą — przynajmniej w moich oczach — i nadaje jej koloryt brudu i opuszczenia.
„Wiele par oczu, które oddawna zakrył już grób, patrzało na tę ulicę wesoło, po raz pierwszy przeszedłszy wrota Marshalsea: rozpacz bowiem rzadko kiedy idzie w parze z pierwszym ciosem, wymierzonym przez zły los. Człowiek ufa niewypróbowanym przyjaciołom, pamięta, że często ofiarowywali mu się z pomocą, kiedy niczego od nich nie potrzebował. Ma nadzieję, (nadzieję, szczęście niedoświadczonych) i jakkolwiek nadzieja ta słabnie po otrzymaniu pierwszego ciosu, po jakimś czasie budzi się jednak to uczucie w jego piersi, zakwita w niej, aż wkońcu zwiędnie zetknąwszy się z rozczarowaniem i zapomnieniem. Jak szybko te same oczy zapadały się w głowie i patrzyły z twarzy wynędzniałej z głodu, zwiędłej z braku słońca, zrozpaczonej poczuciem, że dla uwięzionego za długi niema żadnej nadziei odzyskania wolności! Dawna surowość prawa złagodniała dzisiaj, ale jeszcze i teraz dzieją się rzeczy, od których serce ściska się boleśnie!
„Przed dwudziestu laty chodnik ten wydeptały stopy pewnej matki i jej dziecięcia, którzy dzień po dniu, z nastaniem ranka, przychodzili do wrót więzienia. Czasami, po nocy boleści i niedostatku, zjawiali się przed bramą o godzinę zawcześnie. Wtedy matka brała dziecko łagodnie w ramiona i szli na most. Podnosiła wysoko maleństwo, żeby mogło się napatrzeć na błyski wody i odbicie słońca w falach, nacieszyć się miłym widokiem, jaki rzeka przedstawiała o tej godzinie. Ale zwykle zsadzała wkrótce malca na ziemię i chowała twarz w szalu, aby zakryć łzy, które zaciemniały jej wzrok. Nigdy bowiem wyraz zainteresowania, ani radości nie pojawiał się na mizernej twarzyczce. Wspomnienia dziecka były nieliczne, ale jednostajne; wszystkie wiązały się z nędzą i nieszczęściem rodziców: jak to godzinami siadywało na kolanach matki, z dziecinnem współczuciem patrząc na jej łzy, jak potem samo szło płakać gdzieś w ciemny kącik. Twarda rzeczywistość tego
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/67
Ta strona została przepisana.