Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/85

Ta strona została przepisana.

mentu, wielkości i kształtu, krzyżowały się w rozmaitych kierunkach. Kilkanaście razy pan Pickwick ostrożnie kręcił kluczem we drzwiach do jego drzwi podobnych, ale z wewnątrz odpowiadano: „Ki djabeł?“ albo „Czego?, poczem cofał się na palcach z prawdziwie cudowną szybkością. Już ogarniała go rozpacz, gdy nagle zatrzymał się przy drzwiach nawpół otwartych: zajrzał. Nareszcie! W pokoju stały dwa łóżka — doskonale pamiętał ich sytuację! — a na kominku tlił się ogień, świeca — nie była długa, gdy mu ją wręczano — stopniała i zgasła właśnie w chwili, gdy wchodził. „Mniejsza o to“, powiedział pan Pickwick. „Mogę się rozebrać przy ogniu kominka!“
Łóżka stały na prawo i na lewo od drzwi. Od ściany dzieliło je wąskie przejście, akurat tak szerokie, by można było swobodnie wyjść i rozebrać się — jeżeli ktoś wolał tę stronę. Stało tam również trzcinowe krzesło. Zasunąwszy starannie firanki łóżka od zewnątrz, pan Pickwick przykucnął na twardem krzesełku i leniwie uwolnił siebie z trzewików i pończoch. Następnie zdjął surdut, kamizelkę, chustkę na szyję i, wyjąwszy ostrożnie szlafmycę, wsunął ją sobie na głowę, wiążąc pod brodą tasiemki, które zawsze zdobią tę część garderoby. Podczas tej czynności przypomniał sobie swoją wędrówkę po korytarzach i roześmiał się tak serdecznie, że, zaiste, miło byłoby każdemu patrzeć, jak uśmiech rozjaśnia jego łagodną twarz, wychylającą się ze szlafmycy.
„Co za pomysł!“ powiedział pan Pickwick do siebie, śmiejąc się tak, że prawie cały schował się w szlafmycę. „Co za pomysł! Zabłądzić w korytarzach i tłuc się po schodach! Nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego! Zabawne! Strasznie zabawne!“ Tu pan Pickwick uśmiechnął się znów i nawet miał zamiar roześmiać się, zaczął się też w najlepszem usposobieniu rozbierać dalej, gdy przerwało mu tę czynność zdarzenie wprost niesłychane. Ni mniej, ni więcej, tylko do pokoju weszła jakaś osoba i postawiła na stole świecę.
Śmiech, który wykrzywił rysy pana Pickwicka, zamienił się w wyraz największego zdumienia. Osoba weszła do pokoju tak szybko i cicho, że pan Pickwick nie miał czasu krzyknąć, żeby przeszkodzić temu. Kto to mógł być? Złodziej? Ktoś, kto widział, jak szedł po schodach z cennym zegarkiem w ręku? Co tu począć?!
Chcąc śledzić tajemniczego gościa, a samemu nie być przez niego widzianym, musiał pan Pickwick wdrapać się na łóżko i zajrzeć przez szparę w firankach. Zdecydował się na ten manewr. Podtrzymując firanki tak, żeby wystawała tylko głowa w szlafmycy, pan Pickwick nałożył okulary i, zebrawszy całą swoją odwagę — wyjrzał.