pelusz na szlafmycę, sztylpy i trzewiki wziął do rąk, a surdut pod pachę, nic nie zdołało zmniejszyć jego galanterji.
„Nadzwyczajnie mi przykro”, rzekł, kłaniając się bardzo nisko.
„Jeżeli tak, to wyjdź pan!” odparła dama.
„Natychmiast, pani, w tej chwili”, rzeki filozof, otwierając i upuszczając trzewiki; „ale pochlebiam sobie”, mówił dalej, podnosząc obuwie i z głębokim ukłonem zwracając się znów do damy, „pochlebiam sobie, że nieskazitelny charakter i szacunek, jaki mam dla płci pani, przemówią za mną...”
Ale nie skończył tej sentencji, gdyż dama wypchnęła go na korytarz, zamknęła drzwi i zaryglowała.
Chociaż filozof nasz mógł odczuwać pewne zadowolenie, iż przykra jego awantura zakończyła się w taki sposób, obecne wszakże jego położenie nie było wcale do pozazdroszczenia.
Znajdował się sam, napół ubrany, na korytarzu nieznanego domu i w nocy. Trudno było przypuszczać, by wśród ciemności potrafił znaleźć swój pokój, gdy go nie mógł odszukać przy świetle; a gdyby w swych bezowocnych poszukiwaniach narobił gdzieś choćby trochę hałasu, narażał się na zastrzelenie z pistoletu przez jakiegoś nagle przebudzonego podróżnego.
Nie pozostawało mu więc nic innego, jak pozostać tam, gdzie był, aż od świtu.
To też zrobiwszy jeszcze kilka kroków, usiadł w kącie, by czekać poranku jak można najfilozoficzniej.
Ale nie chciało przeznaczenie narażać go na tę nową próbę. Zaledwie kilka minut siedział w kącie, gdy ku wielkiemu swemu przerażeniu ujrzał w korytarzu człowieka ze świecą. Przerażenie to jednak rychło zmieniło się w radość, gdyż w nadchodzącym poznał wiernego swego sługę. Był to rzeczywiście Samuel Weller, który zamierzał udać się na spoczynek. Do tej chwili zabawiał się rozmową z parobkiem, który oczekiwał poczty.
„Sam!” zawołał pan Pickwick, nagle ukazując się, „gdzie jest mój pokój sypialny?” .
Sam spojrzał na swego pana z największem zdziwieniem i dopiero po trzykrotnie powtórzonem pytaniu zrobił zwrot w lewo i zaprowadził mędrca do pokoju, tak długo szukanego.
„Samie!” rzekł pan Pickwick, kładąc się do łóżka. „Dzisiejszej nocy wydarzyło mi się najciekawsze qui pro quo, o jakiem kiedykolwiek słyszano”.
„Bardzo możliwe, proszę pana!” odpowiedział Sam służbiście.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/89
Ta strona została przepisana.