ka! Nie, Sammy — temuby się nie zdarzyło coś podobnego“.
Wzburzenie, jakiego doznał Weller wskutek tych refleksji, tak nań podziałało, iż zadzwonił i kazał podać jeszcze jeden kufel piwa.
„No, no! Co tu o tem rozprawiać“, zauważył Sam.
„Co się stało, to się stało, i niema na to lekarstwa, jak mówią Turcy, gdy przez omyłkę utną głowę jakiemu niewinnemu. Przyjdzie i na mnie kolej, gubernatorze, a jeżeli kiedy złapię tego Trottera, to popamięta on mnie!“
„Spodziewam się, Sammy, spodziewam się“, odrzekł Weller z powagą. „Twoje zdrowie, Sammy, i obyś co najprędzej mógł zmyć tę plamę z naszej rodziny“.
By uczcić ten toast, potężny stangret przełknął odrazu przynajmniej trzy ćwierci z kufla piwa, poczem resztę podał synowi.
„A teraz, Sammy“, mówił dalej, spoglądając na ogromny srebrny zegarek, zawieszony na grubym miedzianym łańcuchu, „muszę pójść do biura po kartę podróżną i zobaczyć, jak załadowano dyliżans. Bo dyliżanse, Sammy, są jak armaty, które bacznie trzeba ładować, nim się je puści w ruch“.
Na ten z dziedziny zajęć ojca wzięty dowcip Weller junior odpowiedział uśmiechem dziecięcej miłości. Jego szanowny życiodawca tak ciągnął dalej: „Opuszczam cię, Sammy, mój chłopcze; nie wiem kiedy znów się zobaczymy. Honor rodziny spoczywa w twojem ręku i spodziewam się, że spełnisz swoją powinność. Wiem, że można ci najzupełniej zawierzyć. Przyjm więc tę małą radę od ojca: kiedy ci minie pięćdziesiąt lat i zechcesz się żenić, mniejsza o to z kim, to czemprędzej zamknij się w osobnym pokoju, gdy go będziesz miał, i natychmiast otruj się. Wieszać się, to rzecz pospolita; nie rób tego głupstwa. Ale otruj się, mój chłopcze, otruj się; potem będziesz mi wdzięczny za radę“.
Weller poważnie spoglądał na syna, wymawiając te czułe wyrazy. Potem wykonał wspaniały ukłon, wysuwając prawą nogę naprzód a obcasem zataczając półkole, i znikł Samowi z oczu.
Ostatnie rady ojca rozbudziły w Samie mnóstwo ponurych myśli, wyszedł więc z oberży i poszedł ku kościołowi św. Klemensa, by się orzeźwić nieco przechadzką... Jakiś czas chodził samotny po starych zakamarkach, wreszcie znalazł się w jakimś dziedzińcu, a chcąc wrócić, dostrzegł iż jest tylko jedno wyjście. Zmierzył więc ku niemu, gdy w tem skamieniał na widok zjawiska, które tu zaraz opiszemy.
Sam Weller przypatrywał się domowi i, pomimo zamyślenia, od czasu do czasu rzucał zabójcze spojrzenia na zalotne służące, otwierające okna, gdy w tem rozwarła się
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/92
Ta strona została przepisana.