furtka na końcu dziedzińca, a z niej wyszedł jakiś człowiek. Starannie zamknąwszy za sobą zieloną furtkę, poszedł szybko w kierunku miejsca, w którem stał Sam.
Otóż, biorąc to jako fakt sam w sobie, niezwiązany z żadnemi ubocznemi okolicznościami, nie byłoby w tem nic szczególnego. W wielu miejscowościach na kuli ziemskiej ludzie wchodzą na dziedziniec, zamykają za sobą zielone furtki, i szybko idą dalej — nie zwracając na siebie żadnej uwagi. Jasnem więc jest, że musiało być coś w tym człowieku, w jego zachowaniu lub w jednem i drugiem, co zwróciło uwagę pana Wellera. Czy było tak rzeczywiście — pozostawiamy do rozsądzenia czytelnikowi, ograniczając się jedynie do wiernego opisu wyżej wymienionej osobistości.
Zamknąwszy za sobą zieloną furtkę, człowiek ów poszedł szybko, jakeśmy to już powiedzieli, w kierunku Sama. Ujrzawszy Sama, zawahał się, jakby nie wiedząc, co począć. Ponieważ zielona furtka była już zamknięta a dziedziniec miał jeszcze tylko jedno wyjście — to, które było przed nim — zrozumiał, że nie pozostaje mu nic innego, jak przejść koło Sama. Nie zwolnił więc kroku i szedł, patrząc prosto przed siebie.
Co szczególnie uderzało w tym człowieku, to dziwny i obrzydliwy sposób, w jaki wykrzywił sobie twarz. Nigdy żaden twór natury nie potrafił się tak zręcznie maskować w jednej chwili, jak twarz tego człowieka zapomocą swej mimiki.
„Słowo daję“, rzekł Sam do siebie, widząc przybliżającego się jegomościa, „że to szczególne! Przysiągłbym, że to on!“
Człowiek szedł ciągle a w miarę, jak się przybliżał, twarz jego wykrzywiała się coraz bardziej.
„Przysiągłbym, że te czarne włosy i fioletowe ubranie... ale nie! Pierwszy raz widzę taką fizys!“
Podczas tego monologu pana Wellera, twarz idącego nabrała demonicznego, ohydnego wyrazu. Lecz musiał przejść obok Sama i dopiero wtedy badawczy wzrok Sama pod tem wykrzywieniem rozpoznał małe oczki Trottera.
„Hej! Jegomość!“ zawołał.
Nieznajomy z okropną twarzą zatrzymał się, spojrzał z wielkiem zdziwieniem po podwórzu, po oknach, słowem wszędzie, wyjąwszy w stronę Sama; potem zrobił krok naprzód, ale znów powstrzymało go wołanie:
„Hej, hej! Jegomość!“
Niepodobna było nie poznać, skąd głos wychodził; nieznajomy zmuszony był spojrzeć na Sama.
„To ci się nie udało, Hiobie Trotter. No, no! Nie róbmy głupstw. Już z natury nie jesteś zbyt piękny, poco więc psuć sobie jeszcze fizjonomię. Ustaw że mi natychmiast
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/93
Ta strona została przepisana.