gwałtowne świerzbienie, ale pohamował się i tylko odpowiedział, że jego pan ma się dobrze.
„O! Jak mię to cieszy! Czy jest tu?“
„A twój pan?“
„Niestety! jest tutaj. I co mię martwi najwięcej, panie Weller, to że prowadzi się gorzej, niż kiedykolwiek“’.
„A!”
„O! Aż dreszcz przejmuje! To okropność!“
„Na pensji panieńskiej?“
„Nie, nie! Nie na pensji“, odrzekł Hiob, „nie na pensji!”
„W domu z zielonemi drzwiami?“ zapytał Sam, pilnie wpatrując się w twarz Trottera.
„Nie, nie tam!“ odpowiedział Trotter niezwykle żywo.
„A cóżeś ty tam robił?“ zaczął znowu Sam, przeszywając Trottera wzrokiem. „Możeś zaszedł tam przypadkiem, co?“
„Widzi pan, panie Weller, ja nie boję się wyjawić panu moich sekretów, gdyż, jak pan pamięta, odrazu przypadliśmy sobie do gustu. Pamięta pan, jak nam wtenczas rano było przyjemnie?“
„Pamiętam o tem, pamiętam!“
„Otóż“, mówił dalej Hiob, przybrawszy ton człowieka zwierzającego się z wielkiej tajemnicy, „otóż w tym domu za zielonemi drzwiami, panie Weller, jest wiele służących“.
„Domyślam się“.
„Tak; jest tam kuchareczka, która zaoszczędziła sobie trochę grosza, panie Weller, i chciałaby otworzyć mały sklepik korzenny, rozumie pan?“
„Niebardzo“.
„Otóż, panie Weller, spotkałem ją w kaplicy, do której chodzę; piękna kapliczka, panie Weller, śpiewają tam psalmy ze zbiorku pieśni pobożnych nr. 4-ty, te same, jakie mam w mojej książce, którą pan widziałeś u mnie. I zaznajomiłem się z nią, panie Weller; potem zawiązał się między nami mały stosuneczek, tak, że teraz mogę powiedzieć, iż mam nadzieję, że zostanę kupcem korzennym“.
„Miły będzie z ciebie korzennik“, odrzekł Sam, spoglądając z boku na Trottera z wielkim niesmakiem.
„Główna korzyść w tem“, mówił dalej Hiob, którego oczy napełniły się łzami, „główna korzyść w tem, iż będę mógł opuścić haniebną służbę u tego nicponia i całkiem poświęcić się lepszemu i cnotliwszemu życiu, życiu zgodniejszemu z edukacją, jaką otrzymałem“.
„Pięknie musiałeś być edukowany!“ powiedział Sam.
„O bardzo panie Weller, bardzo!“ odpowiedział Hiob. I przypomniawszy sobie niewinne dziecięce lata, wyjął chustkę i zalał się łzami.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/95
Ta strona została przepisana.