„Tap, tap — tap, tap — tap, tap“ rozlegała się kołatka.
Pan Winkle, niezmiernie zdziwiony, wyskoczył z łóżka i pytał siebie, coby to być mogło, potem szybko wdział pantofle i szlafrok, zapalił małą świecę i szybko zeszedł po schodach.
„Nakoniec przebudził się ktoś“, rzekł tragarz.
„Popędziłbym go biczem“, mruknął długi.
„Kto tam?“ zawołał pan Winkle, odsuwając rygiel.
„Nie pytaj, ty barania głowo“, gniewnie odparł długi, który nie przypuszczał, by był to kto inny, jak służący. „Otwieraj!“
„Prędzej tam, ty leniuchu“, dodał niski zachęcająco.
Pan Winkle, napół tylko przebudzony, machinalnie posłuszny temu wezwaniu, otworzył drzwi i popatrzył na ulicę. Pierwszem, co dostrzegł, było czerwone światło pochodni przed lektyką. Przerażony tym niespodzianym widokiem, sądząc, że się pali, otworzył szeroko drzwi, podniósł swą świecę nad głową, wyszedł i w osłupieniu patrzał przed siebie, nie mogąc zmiarkować, czy widzi lektykę, czy sikawkę. W tej chwili wiatr zgasił świecę a pan Winkle wyleciał na ulicę, poczem drzwi z trzaskiem zamknęły się znowu.
„A to się popisał!“ zawołał tragarz.
Ale pan Winkle, dostrzegłszy kobiecą twarz w lektyce, cofnął się nagle i zaczął gwałtownie stukać do drzwi, jednocześnie wrzeszcząc na tragarzy jak szalony, by odeszli z lektyką cokolwiek na stronę.
„Odnieście ją! Odnieście! Mój Boże! Ktoś wychodzi z sąsiedniego domu! Ukryjcie mnie! Ukryjcie choć w lektyce!“ wył pan Winkle.
Wymawiając te słowa bez związku, pan Winkle drżał od zimna, gdyż wiatr rozdymał mu szlafrok w sposób bardzo niemiły.
„Jakieś towarzystwo nadchodzi... damy!... Okryjcie mię czemkolwiek!... Stańcie przede mną!...“ wołał zrozpaczony.
Ale tragarze tak pokładali się ze śmiechu, że nie mogli mu udzielić najmniejszej choćby pomocy, tymczasem damy zbliżały się.
Pan Winkle raz jeszcze beznadziejnie zastukał do drzwi; damy znajdowały się o parę tylko domów. Rzucił zgaszoną świecę, którą przez cały czas trzymał nad głową i rzucił się do lektyki, gdzie była pani Dowler.
Tymczasem pani Craddock usłyszała wołanie i stukanie, włożyła więc na głowę coś bardziej właściwego niż nocny czepek i pobiegła do pokoju od strony ulicy, by przekonać się, czy to pani Dowler; w tej właśnie chwili, gdy wyglądała przez okno, pan Winkle wskakiwał do lektyki. Na ten widok gospodyni krzyknęła przeraźliwie i poczęła wołać na
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/100
Ta strona została przepisana.