pana Dowlera, by przybył natychmiast i nie dopuścił do ucieczki żony z jakimś gentlemanem.
Na ten krzyk i na tę okropną wiadomość, pan Dowler wyskoczył z łóżka jak piłka gumowa i pobiegł do okna pokoju na przodzie, podczas gdy pan Pickwick podchodził także do swojego okna. Pierwszym przedmiotem, jaki zobaczyły ich zdumione oczy, był pan Winkle, usiłujący wedrzeć się do lektyki.
„Stróżu nocny!“ zawołał pan Dowler ze wciekłością, „łapaj go! Trzymaj! Wiąż! Ja zaraz zejdę! Poderżnę mu gardło! Dajcie mi nóż! Od ucha, do ucha, pani Craddock!“ Odgrażając się tak okropnie, oburzony małżonek wyrwał się z objęć gospodyni i pana Pickwicka, pochwycił mały nóż deserowy i wybiegł na ulicę.
Ale pan Winkle nie czekał na niego. Zaledwie usłyszał straszne pogróżki mężnego Dowlera, wyskoczył z lektyki jak mógł najszybciej i pozostawiając swe pantofle na ulicy, pomknął po placu, ścigany przez nocnego stróża i pana Dowlera. Zakreślając w pogoni tej koło, znalazł się znów przy otwartych drzwiach domu pani Craddock; wpadł tam, zatrzasnął drzwi za sobą, potem wbiegł do swej sypialni i zatrzasnąwszy również drzwi, zabarykadował je kufrem, stołem i umywalnią; co dokonawszy, począł pakować najpotrzebniejsze rzeczy, by z brzaskiem dnia uciec.
Tymczasem Dowler piorunował z drugiej strony drzwi nieszczęśliwego pana Winkle, oświadczając przez dziurkę od klucza swe nieodwołalne postanowienie poderżnięcia mu gardła nazajutrz rano. Wkońcu, po wielkim hałasie, wśród którego słyszano głos pana Pickwicka, usiłującego przywrócić spokój, mieszkańcy domu rozeszli się do swych sypialni i wszystko ucichło.
Być może, że czytelnicy nasi zapytają, co przez ten czas porabiał Sam Weller? Odpowiemy na to w następnym rozdziale.
„Panie Weller“, powiedziała pani Croddock zrana w ów obfity w wypadki dzień. „Jest list do pana!“
„Bardzo mi przykro“, powiedział Sam. „Przypuszczam, że się coś stało, nie przypominam bowiem sobie, by któryś ze znajomych mi gentlemanów posiadał sztukę pisania!“
„Może stało się coś nadzwyczajnego!“ poddała pani Craddock.