„Jeżeli tak, to się pięknie nazywa“, powiedział Sam. „Ale ja nie robię w chemji, więc nie wiem!“ I tu, ku wielkiemu zgorszeniu Johna Smauker, zaczął gwizdać.
„Przepraszam pana, panie Weller“, powiedział Smauker, znękany tą nieco zbyt jaskrawą wesołością: „Zechce pan przyjąć moje ramię?“
„Dziękuję! Nie chcę pozbawiać pana pańskiego ramienia!“ odrzekł Sam. „Wolę wpakować łapy do kieszeni. Przecież dla pana to bez różnicy, co?“, mówiąc to, Sam wprowadził swoje słowa w czyn i zagwizdał głośniej niż przedtem.
„Tędy!“ powiedział jego nowy przyjaciel, z widoczną ulgą skręcając w boczną uliczkę. „Zaraz dojdziemy“.
„Tak?“ spytał Sam, bynajmniej niewzruszony bliskiem spotkaniem z dobrem kółkiem służących.
„Tak“, powiedział Smauker. „Niech się pan nic nie boi, panie Weller!“
„Nie, nie boję się!“
„Zobaczy pan kilka ślicznych liberji, panie Weller“, ciągnął Smauker. „Może niektórzy z gentlemanów wydadzą się panu z początku trochę nadęci, ale im to przejdzie!“
„To bardzo poczciwie z ich strony!“
„Widzi pan“, powiedział Smauker tonem wspaniałomyślnie protekcyjnym. „Ponieważ będzie pan w tem towarzystwie obcy, więc z początku będą się pewnie zachowywali trochę z wysoka“.
„Ale nie będą dla mnie okrutni, co?!“
„Nie, nie“ odpowiedział pan Smauker, wyjmując tabakierkę z lisią głową i biorąc niuch tabaki ruchem gentlemana. „Są między nami ludzie weseli, którzy potrafią się bawić! Ale nie powinien pan mieć im tego za złe! Nie powinien pan!“
„Postaram się znieść taki zaczepny talent!“
„Słusznie!“ powiedział Smauker, chowając głowę lisa i podnosząc własną. „Będę przy panu!“
Tak gawędząc, doszli do małego sklepiku. Pan Smauker wszedł pierwszy, Sam za nim. Znalazłszy się wreszcie za swoim przewodnikiem, Sam rozpoczął natychmiast serję najweselszych grymasów oraz innych demonstracyj, zdradzających wesoły stan jego ducha.
Przeszedłszy przez sklepik i powiesiwszy kapelusze na haku, weszli przez ciemny pasaż do małej bawialni. I tu oczom pana Wellera przedstawił się wspaniały widok w całej swojej okazałości.
Pośrodku pokoju stało kilka zestawionych stołów, przykrytych czterema czy pięcioma obrusami, pochodzącemi z rozmaitych epok i rozmaitych prań, ale udającemi jednolitość, o ile wyżej wymienione okoliczności na to pozwalały. Na obrusach leżały noże i widelce dla sześciu lub ośmiu
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/104
Ta strona została przepisana.