osób. Niektóre z trzonków od noży były zielone, inne czerwone, inne jeszcze żółte. A ponieważ trzonki wszystkich widelców były czarne, barwy te tworzyły razem bardzo interesującą kombinację. Przed kratą kominka ustawiono talerze dla tyluż osób. Goście grzali się przed kominkiem; rej między nimi wodził otyły, wielki jegomość w czerwonym fraku z długiemi połami, w jaskrawo ponsowych pantalonach i stosowanym kapeluszu. Widocznie wszedł przed chwilą, gdyż trzymał jeszcze w ręku nietylko kapelusz, ale i laskę, taką, jaką gentlemani jego profesji piastują zwykle nad dachami karet.
„Smauker, moje dziecię, paluszek!“ powiedział posiadacz wspaniałego kapelusza.
Smauker podał koniec małego palca prawej ręki jegomościowi we wspaniałym kapeluszu i powiedział, że jest oczarowany, widząc go w tak dobrem zdrowiu.
„Mówią mi, że wyglądam kwitnąco!“ powiedział posiadacz wspaniałego kapelusza. „Nic dziwnego! Jeździłem w ostatnich dniach po dwie godziny dziennie z naszą starą. A jeśli ustawiczna kontemplacja namaszczenia, z jakiem obnosi swoją odwieczną lawendową szatę, nie wystarcza, żeby człowiek zwątpił o życiu, to niech mi wejdą na moją kwartalną pensję!“
Na to całe towarzystwo zaśmiało się bardzo serdecznie, a jeden z gentlemanów, w zielonej kurtce z lampasem, jaki noszą stangreci, szepnął sąsiadowi w zielonych pantalonach, że Tuckle jest dziś „przy humorze!“
„Słuchajno, Smauker“ powiedział Tuckle i coś szepnął mu do ucha.
„Och, zupełnie zapomniałem!“ powiedział John Smauker. „Panowie! Mój przyjaciel, pan Weller!“
„Przykro mi, że panu zasłaniam ogień, panie Weller!“ zawołał Tuckle, skinąwszy Samowi życzliwie. „Mam nadzieję, że panu nie zimno!“
„Ani trochę, panie Płomienisty!“ odpowiedział Sam. „Tylko skończony zmarźlak czułby zimno w pańskiej obecności! Słowo daję! Gdyby postawiono pana przed kominkiem w karczmie, gospodarz mógłby sporo oszczędzić na węglach!“
Ponieważ odpowiedź ta wyraźnie była osobistą aluzją do ponsowego stroju pana Tuckle, gentleman ów przez chwilę miał minę majestatyczną, ale potem odszedł od ognia i przyznał, że „to wcale niezłe!“
„Bardzom wdzięczny za pochlebne zdanie o mnie!“ zawołał Sam. „Na wszystko przyjdzie swoja kolej! Będzie jeszcze lepiej!“
Tu rozmowę przerwało wejście gentlemana w pomarańczowej aksamitnej liberii, oraz drugiego w stroju purpu-
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/105
Ta strona została przepisana.