Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/107

Ta strona została przepisana.

„Nie nie! Pozytywnie nie mogłem wcześnie!“ powiedział gentleman w błękitnym stroju. „Odwołuję się do kompanji! Sprawa honorowa! Obowiązki galanterji! Teatr!“
„Właśnie!“ powiedział gentleman w pomarańczowym aksamicie.
„Naprawdę jak Boga mego kocham!“ powiedział człowiek w błękitnym stroju. „Obiecałem najmłodszej córce, że przyjadę po nią do teatru o dziesiątej! A to taka przemiła dziewczyna, że nie miałem serca nie dotrzymać słowa! Żadna obraza dla kompanji, bo szło o spódnicę! A kiedy w grę wchodzi spódnica — wszystko na bok!“
„Oddawna mam wrażenie, że coś się święci w tej materji!“ powiedział Tuckle, gdy nowoprzybyły zajął miejsce obok Sama. „Zauważyłem parę razy, że coś zabardzo opiera się o twoje ramię, kiedy wsiada do karety albo wysiada z niej!“
„Nie powinieneś, Tuckle, nie powinieneś!“ zawołał gentleman w błękitach. „To nieładnie! Możem i powiedział do tego czy owego z przyjaciół, że to boskie stworzenie i że odrzuciła kilka znakomitych partyj! Ale żeby tak zaraz... przed obcymi! A nie! Tuckle, to nieładnie! To nieładnie! Delikatności, przyjacielu, więcej delikatności!“ i gentleman w błękitach, zdjąwszy chustkę z szyi i odrzuciwszy poły kurtki, zaczął chrząkać i marszczyć się, jakby miał niejedno jeszcze do powiedzenia, ale nie mówi przez poczucie delikatności.
Gentleman w błękitach był to jasnowłosy, prosty jak struna, wyrobiony lokaj, z twarzą żywą i zuchwałą; odrazu też zwrócił na siebie uwagę pana Wellera, ale kiedy zaczął z tej beczki — Sam postanowił koniecznie podtrzymać z nim znajomość. Natychmiast więc wmieszał się do rozmowy z tak charakterystyczną dla siebie nonszalancją.
„Pańskie zdrowie! Ogromnie mi się podoba, co pan mówił! Kapitalne!“
Na to błękitny uśmiechnął się, jakby komplement taki nie był dla niego pierwszyzną. Spojrzał jednak z uznaniem na Sama i powiedział, że muszą się koniecznie bliżej poznać, bo — bez pochlebstw! — Sam ogromnie mu się podoba i bardzo przypadł mu do serca.
„Zazdroszczę panu!“ powiedział Sam. „Szczęściarz z pana!“
„Jak to pan rozumie?“ spytał błękitny.
„Z tą młodą damą, panie!“ odpowiedział Sam. „Wie, co dobre! Ma gust!“ Tu pan Weller przymknął jedno oko i zaczął kiwać głową na obie strony w sposób bardzo pochlebny dla gentlemana w błękitach.
„Boję się, że straszny z pana spryciarz, panie Weller!“ powiedziało to indywiduum.