„Nie, nie!“ odrzekł Sam. „Spryt zostawiam panu! To raczej po pańskiej stronie, niż po mojej, jak powiedział gentleman, stojący za murem, do gentlemana, stojącego przed murem, na którego pędził rozwścieczony buhaj!“
„Zdaje mi się, panie Weller“, mówił błękitny, „że nie mogła nie zauważyć moich manier i prezencji!“
„Spodziewam się, że potrafiłaby o tem niejedno powiedzieć!“
„Czy ma pan coś podobnego?“ spytał szczęśliwy gentleman w błękitach, wyjmując z kieszonki w kamizelce wykałaczkę.
„Właściwie, to nie“, odrzekł Sam. „Nie mamy córek, bobym z pewnością zdobył coś takiego! Tak jak u nas rzeczy stoją, to przypuszczam, że mógłbym myśleć conajwyżej o markizie... Ale gdyby oświadczyła mi się młoda panna, bez tytułu, ale z wielkim majątkiem — powiadam, gdyby wyznała mi swoją gorącą miłość — kto wie? ale tylko wtedy!“
„Naturalnie, panie Weller!“ powiedział gentleman w błękitach. „Niepodobna dać sobie każdej zawrócić w głowie! Coś o tem wiemy, panie Weller! My, ludzie światowi! — Wkońcu, dobry uniform zrobi swoje, kiedy chodzi o kobietki! Nawiasem mówiąc, to jedno tylko ułatwia takim ludziom, jak pan albo ja, nasz zawód!“
„W sednoś pan trafił! Naturalnie!“ zawołał Sam.
Kiedy rozmowa przyjaciół doszła do tego punktu, wniesiono szklanki i każdy z gentlemanów zamówił, co chce pić — zanim zamkną karczmy. Gentleman w błękitach i gentleman w pomarańczowych aksamitach, najznakomitsze osobistości w tej kompanji, zamówili sobie „zimny srub i wodę“, ale co do innych, to widocznie ulubionym napojem była gorąca woda z ginem. Sam nazwał sklepikarza „rozpaczliwym niedojdą“ i zażądał wielkiej wazy ponczu: dwie te okoliczności podniosły go znacznie w oczach wszystkich.
„Gentlemani!“ zaczął gentleman w błękitach z miną skończonego dandysa. „Mówmy o damach. Dalej!“
„Słuchajcie! słuchajcie!“ zawołał Sam. „O młodych dziewcząteczkach!“
Tu głośno zawołano: „Do porządku!“ i pan John Smauker, jako ten, który wprowadził pana Sama do kompanji, poprosił o pozwolenie poinformowania go, że użyty przez niego wyraz jest nieparlamentarny.
„Jaki wyraz?“ spytał Sam.
„Dziewcząteczka“, powiedział Smauker, marszcząc się groźnie. „My tutaj nie uznajemy takiego różniczkowania!“
„Doskonale!“ powiedział Sam. „Zmazuję tamto określenie i powiem poprostu „lube istoty“, jeżeli oczywiście Płomienisty pozwoli!“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/108
Ta strona została przepisana.