Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/11

Ta strona została przepisana.

„Śliczny poranek, panowie“, zawołał filozof.
Pan Bob Sawyer lekko kiwnął głową i zażądał od Allena musztardy.
„Panowie przybyli zdaleka?“ zapytał znów pan Pickwick.
„Z oberży pod „Błękitnym Lwem“, odrzekł krótko pan Allen. „Bylibyśmy tu jeszcze wczoraj wieczorem, ale wódka pod „Błękitnym Lwem“ jest zanadto dobra, by móc się z nią tak prędko rozstać; prawda Bob?“
„O tak“, odrzekł zapytany; „cygara i wieprzowe kotlety także“.
I dwaj przyjaciele energicznie zaatakowali śniadanie, jak gdyby przypomnienie wczorajszej wieczerzy dodało im nowego apetytu.
„Pałaszuj, Bob“, rzekł Allen w sposób zachęcający.
„Chętnie“, odparł Bob Sawyer i uczynił to natychmiast, by zaspokoić życzenie przyjaciela.
„Niema to jak sekcja; strasznie zaostrza apetyt!“ wykrzyknął Bob Sawyer, spoglądając po stole.
Pan Pickwick drgnął lekko.
„A propos, Bob?“ zapytał Ben Allen, biorąc na talerz pół kapłona, „czyś już skończył tę nogę?“
„Prawie skończyłem; ale była bardzo żylasta, jak na nogę dziecka“.
„Tak?“ rzekł obojętnie Allen.
„Tak“, odpowiedział Bob z pełną gębą.
„Ja zapisałem się na łopatkę“, zaczął znowu Allen; „rozdzieliliśmy całego trupa pomiędzy siebie; tylko na głowę niema amatora. Może ty ją weźmiesz?“
„Dziękuję“, odrzekł Bob; „zawiele kłopotu“.
„Ba!“
„Co nie, to nie; mózg, to jeszcze... Ale cała głowa!“
„Ts, panowie“, rzekł pan Pickwick, „słyszę, że damy nadchodzą“.
I rzeczywiście, w tej chwili damy powróciły z rannej przechadzki w towarzystwie panów Snodgrassa, Winkle i Tupmana.
„Ben? Jesteś tu?“ zawołała Arabella, tonem, w którym było więcej zdziwienia niż radości.
„Jutro zabieram cię do domu, Arabello“, rzekł brat.
Pan Winkle zbladł.
„Czy nie widzisz Boba Sawyera?“ mówił dalej student tonem wymówki do siostry.
Arabella uprzejmie podała rękę, a gdy pan Sawyer ściskał ją w sposób bardzo widoczny, pan Winkle uczuł w swem sercu spazm nienawiści.
„Kochany Ben“, zaczęła znowu Arabella, rumieniąc się, „czy... czy przedstawiono cię panu Winkle?“