Pan Whiffers dodał jeszcze, iż obawia się, że z jego własnej winy spotkały go te obelgi: przypomina sobie, że raz zgodził się, by mu podano solone masło do chleba, a drugi raz znowu, biorąc pod uwagę chorobę w domu, zapomniał się tak dalece, że zaniósł węgle aż na drugie piętro! Sądzi jednak, że to szczere wyznanie nie poniży go w oczach przyjaciół, że zrehabilitować się chyba energją, z jaką odpowiedział na ostatnią niesłychaną obelgę.
Wyznanie pana Whiffera przyjęto z niekłamanym zachwytem, a zdrowie biednego męczennika wypito z bezgranicznym entuzjazmem. Męczennik podziękował i zaproponował zdrowie gościa, pana Wellera. Nie zna bliżej tego gentlemana, ale jest on przyjacielem pana Smaukera, co powinno być dostateczną rekomendacją dla każdego gentlemana — wszędzie i zawsze! Z tych to względów wypiłby zdrowie pana Wellera ze wszystkiemi należnemi honorami, gdyby przyjaciele jego pili wino. Ponieważ jednak piją dla odmiany gorące napoje, i ponieważ nie byłoby rzeczą wskazaną wypijać od dna szklankę za każdem zdrowiem, proponuje, by honory „rozumiano figuralnie!“
Gdy skończył, każdy pociągnął za zdrowie Sama, Sam wypił swoje zdrowie dwiema szklankami ponczu i podziękował zebranym pięknem przemówieniem:
„Strasznie wdzięczny wam jestem, moi chłopcy“, powiedział Sam, czerpiąc poncz w sposób bardzo bezceremonialny, „za te tutaj życzenia, co, gdy pochodzi od takich ludzi, jest bardzo pochlebne. Dużom słyszał o was, alem nie myślał, że osobiście potraficie być tacy mili. Mam nadzieję, że weźmiecie się w kupę i nie skompromitujecie swej godności, wychodząc stąd, choć to bardzo miły widok, i zawszem na niego patrzał z przyjemnością, kiedym był jeszcze nie wyższy od laski naszego przyjaciela, pana Płomienistego! A co się tyczy ofiary opresji w żółtej szacie, dufam, że będzie miał gładkie życie, na co zasłużył: wówczas nie spotkają go już żadne przykrości!“
Tu Sam usiadł z miłym uśmiechem, kompanja zaś, głośno pochwaliwszy jego przemówienie, zaczęła się rozchodzić.
„Nie myśli pan chyba zwiać?“ spytał Sam swego przyjaciela Johna Smauker.
„Muszę“, odrzekł Smauker. „Obiecałem Bantamowi!“
„To co innego!“ powiedział Sam. „Może i onby zrezygnował, gdyby mu pan skrewił! Ale przecież pan nie odchodzi, panie Płomienisty?“
„Owszem odchodzę!“ odrzekł gentleman w stosowanym kapeluszu.
„Nie zostawisz pan chyba za sobą trzech czwartych wazy ponczu! Nie gadaj pan głupstw!“ zawołał Sam. „Siadaj pan!“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/110
Ta strona została przepisana.