nowił ją za wszelką cenę odszukać. Ale tu występowała nieprzezwyciężona wprost przeszkoda, czy bowiem objaśnienie dane przez Bena w wyrazach „tam mieszka“, oznaczało trzy tysiące miejsc, czy trzydzieści tysięcy, czy trzykrośstotysięcy, tego pan Winkle w żaden sposób nie mógł ustalić. Zresztą, w tej chwili, nie miał czasu myśleć o swej miłości, gdyż przybycie Boba było bezpośrednią zapowiedzią ciepłego jeszcze pasztetu, na który zaproszono pana Winkle. Służąca nakryła stół obrusem. Matka chłopaka w szarej liberji przyniosła trzeci nóż i trzeci widelec (gdyż gospodarskie ruchomości pana Sawyera były w ilości ograniczonej) i trzej przyjaciele zasiedli do obiadu. Podano piwo, jak zauważył pan Sawyer, w ojczystych kuflach cynowych.
Po obiedzie Bob kazał przynieść największy moździerz ze sklepu i przyrządził w nim poncz z arakiem, mieszając ingredjencje tłuczkiem i wyzyskując w najwłaściwszy sposób swe farmaceutyczne uzdolnienia. Jak wielu kawalerów, posiadał on jedną tylko szklankę, którą dla honoru wręczono panu Winkle. Ben Allen otrzymał szklany słoik; co do Boba, bo ten poprzestał na kryształowem naczyniu z mnóstwem kabalistycznych napisów, w jakiem zwykle aptekarze mieszają płynne lekarstwa. Po tych przedwstępnych czynnościach, skosztowano poncz i stwierdzono, że jest doskonały. Ułożono się, iż Bob Sawyer i Ben Allen mają prawo napełnić dwukrotnie swe naczynia, gdy pan Winkle napełni raz swą szklankę, i przeprowadziwszy w ten sposób równouprawnienie pijących, rozpoczęto libację w bardzo dobrym humorze i z wielką serdecznością.
Nie śpiewano wcale, gdyż Bob oświadczył, iż nie licowałoby to z powagą jego zawodu, ale zato rozprawiano i śmiano się tak głośno, iż przechodnie po drugiej stronie ulicy, słyszeli niezawodnie hałas w oficynie następcy Nockemorfa. W każdym razie rozmowa trzech przyjaciół widocznie zachwyciła młodego chłopca w sklepie i zaostrzyła jego umysł, gdyż zamiast poświęcić wieczór, jak to zwykle był czynić, wypisywaniu swego nazwiska na stole sklepowym, a następnie ścieraniu tegoż, przytulił się do oszklonych drzwi, by w ten sposób słyszeć i widzieć wszystko, co się działo u pryncypała.
Wesołość Boba Sawyera powoli poczęła przechodzić w szał. Ben Allen ciągle wpadał w sentymentalność, a poncz ulotnił się prawie zupełnie, gdy wszedł chłopak ze sklepu, oznajmiając, te jakaś kobieta pyta się o pana Sawyera, następcę Nockemorfa. To zakończyło ucztę. Gdy chłopak po raz dwudziesty powtórzył, poco przyszedł, pan Bob Sawyer zrozumiał go nareszcie, zlał sobie głowę wodą, by się choć trochę otrzeźwić, włożył zielone okulary i wyszedł, pan Winkle zaś, widząc, iż niema sposobu, by nawiązać roz-
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/119
Ta strona została przepisana.