Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/134

Ta strona została przepisana.

„Och, niech pan odejdzie, panie Pickwick! Proszę niech wszyscy odejdą!“ powiedziała Arabella. „Tak strasznie się boję! Kochany, drogi panie, niech pan zejdzie! Jeszcze pan spadnie i zabije się!“
„Nie bój się, kochanie“, uspakajał pan Pickwick panienkę. „Niema najmniejszego powodu do obaw! Trzymaj się, Sam!“ dodał, spojrzawszy wdół.
„Słucham pana! Ale proszę bardzo, nie rozmawiaj pan dłużej niż koniecznie potrzeba! Pan jest trochę ciężki!“
„Jeszcze tylko chwileczkę Samie!“ odrzekł pan Pickwick. „Chciałem ci tylko powiedzieć, moje dziecko, że nigdybym nie pozwolił memu młodemu przyjacielowi na widzenie się z tobą ukradkiem, gdyby sytuacja, w której się znajdujesz, umożliwiała inną alternatywę. Jeżeli sytuacja, jaka się przez to wytworzyła, jest dla ciebie przykra, moje dziecko, to pociesz się, że ja jestem obecny! Tylko to chciałem ci powiedzieć, moje dziecko!“
„Jestem panu naprawdę strasznie wdzięczna za pańską dobroć i delikatność!“ zawołała Arabella, ocierając łzy chusteczką. Powiedziałaby jeszcze coś więcej może, gdyby nie to, że pan Pickwick zniknął z wielką szybkością, a to z tego powodu, że zrobił fałszywy krok na plecach Sama, co sprawiło, iż znalazł się nagle na ziemi. Zerwał się jednak natychmiast i, prosząc pana Winkle, by skrócił, jak tylko może, rozmowę, pobiegł na łąkę trzymać straż, z zapałem i szybkością iście młodzieńczą. A pan Winkle, podniecony ważnością sytuacji, w jednej chwili był już na murze, zdąrzywszy przedtem powiedzieć Samowi, żeby pilnował swego pana.
„Nie troszcz się pan o mego pana! Zajmę się nim!“ zawołał Sam.
„Gdzie on jest? Co robi?!“ niepokoił się pan Winkle.
„Na jego stare kamasze!“ zawołał Sam spoglądając na łąkę. „Trzyma straż na łące, razem ze swoją ślepą latarnią! Jak poczciwy, stary Faun! Nigdym w życiu nie widział takiego poczciwiny! Niech mię kaczki, jeżeli nie wierzę, że jego serce urodziło się w dwadzieścia pięć lat później, niż jego ciało!“
Pan Winkle nie słuchał pochwał na cześć swego przyjaciela. Zeskoczył z muru. Rzucił się do nóg panny Arabelli, upewniając ją o szczerości swoich uczuć z elokwencją, godną samego pana Pickwicka.
Podczas gdy to się działo na otwartem powietrzu, o parę domów dalej, starszy gentleman, o twarzy uczonego, siedział w swojej bibliotece. Pisał dzieło filozoficzne a od czasu do czasu zwilżał gardło i orzeźwiał myśli szklaneczką klaretu, który nalewał z butelki o wielce szanownym wyglądzie. Pisząc, starszy jegomość spoglądał na dywan, to na