sufit, to na ściany. A kiedy nie znajdował natchnienia ani na dywanie, ani na suficie, ani na ścianie, wyglądał oknem.
Podczas jednej z takich pauz w natchnieniu, starszy jegomość spojrzał bezmyślnym wzrokiem w ciemność i bardzo się zdziwił, zauważywszy błyszczące światło w niewielkiej odległości nad ziemią; światło to zjawiało się, to znikało. Fenomen powtórzył się — i to nie raz i nie dwa! Wreszcie uczony gentleman odłożył pióro i zaczął zastanawiać się, jak wyjaśnić to dziwne zjawisko.
To nie meteory. Za nisko na meteor! I nie świetliki! Za wysoko na świetliki! Nie fajerwerki, nie muchy ogniste — więc co?! Co to może być?! Jakiś dziwny i niezwykły fenomen natury, którego żaden filozof na świecie jeszcze nie zaobserwował. Coś, co natura właśnie jemu pozostawiła do wykrycia, żeby mógł unieśmiertelnić swoje nazwisko! Przepełniony temi myślami, uczony znów schwycił za pióro i opisał zwięźle to niebywałe zjawisko, zanotowawszy dzień, godzinę i minutę, kiedy je zauważył: szczegóły te miały tworzyć dokładne dane, dotyczące niezwykłego odkrycia, oraz miały być dowodem wielkiej wiedzy, która w zdumienie wprawi wszystkich uczonych astronomów, jacy kiedykolwiek żyli na cywilizowanych obszarach tego globu.
Rzucił się w fotel i pogrążył w rozmyślaniach nad owem zjawiskiem i swoją przyszłą wielkością. Mistyczne światło zajaśniało wyraźniej niż poprzednio: tańczyło po łące, biegło z jednego końca na drugi, poruszając się po orbicie tak ekscentrycznej, jak orbita komety.
Uczony był kawalerem. Nie miał żony, z którą mógłby podzielić się swojem odkryciem. Więc zawołał służącego.
„Pruffle!“ powiedział. „Dzieje się coś bardzo dziwnego w przestworzach! Widzisz?“ tu uczony pokazał okno, w którem znowu mignęła smuga światła.
„Widziałem, proszę pana!“
„I cóż ty na to, Pruffle?“
„Co o tem myślę proszę pana?“
„Tak. Wychowałeś się w tych stronach. Jak myślisz — skąd to światło, co?!“
Uczony uśmiechnął się już naprzód, wiedząc, że Pruffle nie znajdzie odpowiedniego wytłumaczenia.
„Chyba złodzieje!“ powiedział wreszcie Pruffle.
„Głupi jesteś! Możesz odejść!“
„Dziękuję panu!“ odpowiedział Pruffle i wyszedł.
Ale uczony nie mógł znieść myśli, że fenomen, którym pragnął obdarzyć świat, a o którym Pruffle, rodem z tej okolicy, nigdy nie słyszał, zostanie niewyjaśniony. Włożył więc kapelusz i wyszedł do ogrodu, zdecydowany zbadać zjawisko u samego źródła.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/135
Ta strona została przepisana.