usiadł na krześle i czekał cierpliwie na ukończenie toalety pana Pickwicka; potem posłano Sama po powóz, w którym udano się na Coleman-Street.
Podróż nie była na szczęście zbyt długa, gdyż pan Smouch, który nie miał nadzwyczajnego daru konwersacji, był, mając na uwadze szczupłą przestrzeń powozu, niezbyt miłym towarzyszem. Wkrótce powóz wjechał w ulicę bardzo ciemną i ciasną i stanął przed domem, którego wszystkie okna były zakratowane. Przód jego zdobił napis: „Namby, oficer szeryfa Londynu“. Po otwarciu wchodowych drzwi przez gentlemana, który mógłby uchodzić za rodzonego brata pana Smoucha, i który z urzędu swego zaopatrzony był w ogromny klucz, pan Pickwick wprowadzony został do sali.
Sala ta odznaczała się tylko świeżym piaskiem, którym posypana była podłoga i zapachem tytoniu, napełniającym powietrze. Gdy pan Pickwick wszedł, ukłonił się trzem osobom znajdującym się tam i posłał Sama po pana Perkera, poczem usiadł w kącie, z ciekawością spoglądając na swych towarzyszy.
Jeden z nich, był to młodzieniec około dwudziestu lat, który, chociaż była dopiero godzina dziesiąta, pił wodę z jałowcówką i palił cygaro, któremu to zajęciu, o ile można było wnosić z jego rysów, musiał już poświęcać dwa lub trzy ostatnie lata swego życia. Naprzeciw niego, poprawiając butem ogień w kominie, siedział inny młody człowiek może trzydziestoletni, niski, o rysach pospolitych, twarzy żółtej i chrapliwym głosie, posiadający tę znajomość świata i miłą swobodę w obejściu, których nabywa się w salach bilardowych i szynkowniach. Trzeci więzień, już w pewnym wieku, ubrany był w bardzo stary czarny frak; twarz miał bladą, oczy błędne. Ten chodził ciągle po pokoju, zatrzymując się od czasu do czasu przed oknem, z wielkim niepokojem, jak gdyby czekał na kogoś. Potem znów poczynał chodzić.
„Możeby chciał pan dzisiaj użyć mojej brzytwy, panie Ayresleigh?“ rzekł mężczyzna siedzący przy ogniu, mrugnąwszy okiem na młodego człowieka, swego przyjaciela.
„Dziękuję panu“, odrzekł więzień w pewnym wieku. „Spodziewam się, że za parę godzin będę wolny“.
Potem szybko podszedł do okna, a powróciwszy, westchnął głęboko i wyniósł się z pokoju. Dwaj inni więźniowie poczęli się głośno śmiać.
„Nigdy nie widziałem takiego dziwaka!“ zawołał gentleman, który chciał pożyczyć swej brzytwy i nazywał się Price. „Nigdy!“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/140
Ta strona została przepisana.