„A tak“, rzekł pan Wardle. „Czyś się pan kiedy ślizgał?“
„Kiedyś w rynsztoku, kiedy byłem jeszcze dzieckiem“.
„Spróbuj teraz!“ rzekł Wardle.
„Już ze trzydzieści lat nie ślizgałem się!“
„Co to znaczy?! Furda!“ powiedział pan Wardle z energją, która charakteryzowała wszystkie jego poczynania. „Dotrzymam panu towarzystwa!“ i poczciwy staruszek pobiegł po lodzie z szybkością, dorównywującą szybkości Sama Wellera, a o wiele przewyższającą szybkość pyzatego chłopca.
Pan Pickwick spojrzał na niego uważnie, zamyślił się, zdjął rękawiczki i włożył je do kapelusza. Poślizgnął się trzy czy cztery razy, zatrzymał się, znów spróbował, wreszcie zaczął się ślizgać z powagą, okropnie rozstawiając nogi. Grzmot oklasków towarzyszył tej próbie.
„Gęsiego, proszę pana!“ zawołał Sam.
Całe towarzystwo wzięło udział w tej zabawie: najpierw pan Wardle, potem pan Pickwick, potem Sam, potem pan Winkle, potem pan Sawyer, potem pyzaty chłopiec, a wreszcie pan Snodgrass, biegli jeden za drugim, a wkładali w to tyle zapału, jak gdyby całe ich życie zależało od tej imprezy.
Było to widowisko nader interesujące, gdy patrzało się na pana Pickwicka, biorącego udział w całej tej cerenonji, śledziło tortury niepokoju, z jakim spoglądał na osobę ślizgającą się za nim, czy czasem nie wpadnie na niego, współczuło naszemu filozofowi w miarę, jak zanikały jego siły, a pan Pickwick coraz częściej spoglądał na punkt, z którego ekspedycja wyruszyła, gdy się chwytało swawolny uśmiech, który zakwitał na obliczu pana Pickwicka, kiedy, obliczał przebytą przestrzeń, z zapałem doganiając biegnącego przed nim. Bronzowe jego kamasze migały wesoło po śniegu, a oczy z za okularów jaśniały weselem i pogodą. A gdy pan Pickwick wywrócił się (co się zdarzało w stosunku jednego do trzech), co za miły widok — pan Pickwick, zbierający z uroczym uśmiechem rękawiczki, kapelusz, chustkę. Potem znów zajmował w kolejce swe miejsce z zapałem, którego nic nie było w stanie ostudzić.
Zabawa doszła do szczytu, ślizgano się coraz szybciej śmiano coraz głośniej, gdy wtem usłyszano okropny trzask. Wszyscy rzucają się do brzegu, damy krzyczą, pan Tupman wrzeszczy. Ogromny kawał lodu znika. Woda bulgocze nad nim, kapelusz, rękawiczki i chustka pana Pickwicka wypływają na powierzchnię. Tyle tylko zostało z wielkiego człowieka!!!
Przestrach i rozpacz wyryły się na wszystkich twarzach. Mężczyźni zbledli, kobietom źle się zrobiło. Pan
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/15
Ta strona została przepisana.