W takiem usposobieniu, wszedł do galerji kawiarnianej i począł się tam przechadzać. Miejsce to było nieznośnie brudne, zapach tytoniu dusił prawie. Mieszkańcy nieustannie trzaskali drzwiami, gdy wchodzili lub wychodzili, a szum ich rozmów i odgłos kroków dudniły bez przerwy w galerji. Jakaś młoda kobieta z dzieckiem na ręku, które było tak wychudzone i wynędzniałe, że raczkować nie mogło, chodziła po galerji ze swym mężem, gdyż nie było innego miejsca, gdzieby się mogli zobaczyć. Gdy przechodzili koło pana Pickwicka, usłyszał, jak kobieta gorzko łkała, a raz wybuchnęła tak głośnym płaczem, że musiała oprzeć się o ścianę, a mąż wziął dziecko na ramiona i próbował ją uspokoić.
Filozof nasz nie mógł znieść tego i poszedł do swego pokoju.
Chociaż sala dozorców była bardzo niewygodna i pod tym względem stała nierównie niżej od pierwszego lepszego więziennego szpitala na prowincji, w obecnej jednak chwili miała przynajmniej tę zaletę, iż była zupełnie pusta. Pan Pickwick, usiadłszy na swem żelaznem łóżku, począł obliczać, ile taka szkaradna nora może dozorcom przynosić rocznie dochodu. Przekonawszy się matematycznie, iż daje więcej aniżeli niejedna przedmiejska ulica, zapytał następnie sam siebie, co spowodowało jakąś niewielką muszkę, łażącą mu po ubraniu, siedzieć w źle przewietrzanem więzieniu, gdy ma tyle przyjemniejszych miejsc do wyboru. Zastanawiając się nad tem coraz głębiej, doszedł do przekonania, że owad musiał dostać pomieszania zmysłów. Stwierdziwszy to, poczuł wreszcie, że mu się zbiera na sen, wydobył więc z kieszeni szlafmycę, którą wziął z sobą jeszcze rano, powoli rozebrał się i, wsunąwszy się w łóżko, zasnął głęboko.
„Brawo, Zefirze! ślicznie to zrobiłeś! Doskonale! Niech mię djabli wezmą, jeżeli nie powinieneś być w operze! Hurra!“
Te wykrzykniki, powtarzane kilkarotnie i coraz hałaśliwiej przy akompanjamencie głośnego śmiechu, wyrwały pana Pickwicka ze snu, który trwał nie dłużej niż pół godziny, choć wydawało się, że minęło trzy lub cztery tygodnie.
Zaledwie ustał hałas, gdy podłoga sali zatrzęsła się tak gwałtownie, że okna i łóżka zadrżały. Pan Pickwick przestraszył się, siadł na łóżku i przez kilka minut ze zdumieniem przypatrywał się scenie, która się przed nim odgrywała.
W środku pokoju, mężczyzna w zielonym fraku, aksamitnych spodniach i szarych pończochach, wykonywał z wdziękiem i lekkością najdziwaczniejsze skoki, co, w po-
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/154
Ta strona została przepisana.