skrawszych barwach, ilekroć ktoś z otoczenia okazywał niepokój.
Nie tracąc ani chwili, pan Pickwick położył się w ciepłem łóżku. Sam rozniecił w kominie ogromny ogień i przyniósł obiad. Wkrótce potem wniesiono wazę ponczu dla uczczenia szczęśliwego wyratowania filozofa. Stary Wardle nie pozwolił mu wstać z łóżka, które uznano za krzesło, i pan Pickwick został jednogłośnie obrany prezydentem zgromadzenia... Potem przyniesiono drugą i trzecią wazę, tak, że nazajutrz rano prezydent, przebudziwszy się, nie czuł w sobie najmniejszego symptomu reumatyzmu, co dowodzi, jak trafnie zauważył pan Bob Sawyer, że w podobnych wypadkach niema nic lepszego nad gorący poncz, i że jeżeli nie sprawia on czasami pożądanego skutku, to tylko dlatego, że pacjent wpada w bardzo pospolity błąd i używa go za mało.
Na drugi dzień wesołe towarzystwo rozjechało się. W młodości nie bierze się tego zbyt poważnie, ale tem boleśniejsze są rozstania w późniejszem życiu. Śmierć, egoizm i zmienne koleje losu rozrzucają codzień po świecie niejedno szczęśliwe zebranie, a chłopcy i dziewczęta nie spotykają się już więcej. Nie chcemy przez to powiedzieć, że i w tym wypadku było tak samo, chcemy tylko uświadomić czytelnika, że poszczególni członkowie towarzystwa rozproszyli się po swych mieszkaniach; pan Pickwick i jego przyjaciele znów wsiedli do dyliżansu w Muggleton; panna Arabella w towarzystwie brata i jego serdecznego przyjaciela odjechała również. Dokąd? Nie wiemy, ale mamy wszelkie powody, by przypuszczać, iż pan Winkle wiedział o tem.
Przed samym odjazdem Bob Sawyer i pan Benjamin Allen z tajemniczemi minami wzięli pana Pickwicka na bok. Pan Bob Sawyer wetknął panu Pickwickowi palec wskazujący między żebra, a rozwijając przytem w sposób wysoce żartobliwy swą znajomość anatomji, zapytał:
„Staruszku, gdzie pan rozbił swe namioty?“
Pan Pickwick odpowiedział, że obecnie mieszka pod „Jerzym i Jastrzębiem“.
„Chciałbym, żeby pan mnie odwiedził“, rzekł Bob Sawyer.
„Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności“, odparł pan Pickwick.
„Mam mieszkanie“, rzekł Bob Sawyer, wyciągając bilet, „przy gościńcu w Borough, blisko Guys, dlatego bardzo dla mnie wygodne. Gdy minie pan kościół św. Jerzego, skręci pan trochę na prawo od gościńca“.
„Zorjentuję się“, rzekł pan Pickwick.
„Niech pan przyjdzie do mnie za dwa tygodnie od przyszłego czwartku i niech pan przyprowadzi ze sobą innych
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/17
Ta strona została przepisana.