„Postanowił pan? Bardzo dobrze! I ja postanowiłem!“
Powiedziawszy te słowa stanowczym głosem, Sam bardzo ostrożnie osadził sobie kapelusz na głowie i szybko wyszedł z pokoju.
„Samie!“ wołał za nim pan Pickwick, „Samie, chodź tu jeszcze“.
Ale Sam zniknął w długiej galerji.
W wielkiej sali, źle oświetlonej a jeszcze gorzej przewietrzanej, przy ulicy Portugalskiej, Lincoln’s Inn Field, zasiada prawie przez cały rok dwóch, trzech lub czterech gentlemanów w perukach przed brudnemi pulpitami, zbudowanemi według powszechnego zwyczaju, panującego w tym kraju, z wyjątkiem tego, że nie są polerowane. Po prawej ich ręce znajduje się ława adwokatów, po lewej miejsce dla dłużników, niemogących płacić, a mnóstwo brudnych twarzy przed nimi. Gentlemani ci — to komisarze Trybunału Bankrutów, a sala, w której siedzą, to sam Trybunał.
Dziwaczny los sprawił, że od niepamiętnych czasów, jeszcze dziś, sala ta uważana jest przez bezdomnych, ubogich mieszkańców Londynu za ich ostatnie schronienie i miejsce codziennych spotkań. Zawsze jest pełna. Wyziewy piwa i wszelkich napojów spirytusowych wznoszą się ciągle do sufitu, tam zgęszczają się od zimna i deszczem spływają po ścianach; widzi się tu w jednym dniu więcej starego odzienia niż na żydowskiej tandecie w Hondsmith przez cały rok. A niegolonych i niemytych twarzy jeszcze więcej, aniżeliby mogła ogolić i obmyć cała dzielnica cyrulików, od White Chapel do Tyburn, od wschodu do zachodu słońca.
Nie należy przypuszczać, że którykolwiek z tych ludzi ma tu najmniejszy choćby interes, lub jest w ten czy inny sposób związany z miejscem, do którego czuje ten nieprzezwyciężony pociąg. Gdyby tak było, nie mielibyśmy się czemu dziwić, że tu ciągną. Jedni drzemią przez większą część posiedzenia, inni przynoszą nędzny obiad w chustkach lub podartych kieszeniach i zajadają, słuchając rozpraw. Ale nigdy nie zanotowano, by który z nich był osobiście zainteresowany sprawą, rozstrzyganą przez trybunał. Zawsze jednak siedzą od początku do końca posiedzenia. Gdy deszcz pada, wszyscy przychodzą przemokli, a wtedy para, wydobywającą się z ich ubrań, przypomina wyziewy trzęsawiska.
Obserwator, który przybył tu przypadkiem, mógłby sądzić, że jest to świątynia dla bóstwa brudu. Niema tu ani