chę jednemu ze swych przyjaciół, którego proces likwidacyjny miał się odbyć w tym dniu, a którego zastępcę prawnego pytał w tej chwili o zdanie.
„A Jerzy gdzie jest?“ zapytał stary Weller.
Pan Pell ruchem głowy wskazał pokój w głębi. Pan Weller udał się tam niezwłocznie i został powitany w sposób serdeczny i bardzo dla siebie pochlebny przez pół tuzina swoich kolegów po fachu, którzy ucieszyli się z jego przyjścia. Uczciwy bankrut, który hołdował popłatnej, ale ryzykownej namiętności trzymania zbyt wielu koni, co doprowadziło go do obecnych trudności — wyglądał bardzo dobrze i, zapewne dla złagodzenia wzruszenia, zajadał wędzone rybki i popijał je porterem.
Przywitanie pana Wellera z kolegami odbyło się ściśle według ceremoniału, obowiązującego w tym zawodzie. Polegało ono na potrząśnięciu prawej pięści przy jednoczesnem kiwnięciu w powietrzu małym palcem. Znaliśmy kiedyś znakomitych dwóch stangretów, (teraz już nie żyją, niebożątka!), którzy byli bliźniętami i kochali się serdecznie i szczerze. Przez dwadzieścia cztery lata mijali się dzień w dzień na gościńcu do Dover i nigdy nie witali się inaczej. A jednak, gdy jeden z nich umarł, drugi wkrótce z tęsknoty poszedł za nim!
„No i cóż, Jerzy?“ spytał Weller, zdejmując surdut i siadając z właściwą sobie powagą. „Jakże tam? Wewnątrz pełno, zewnątrz pomyślnie“.
„Nieźle, nieźle“, odrzekł uczciwy bankrut.
„Siwą klacz dałeś komu pod opiekę?“
Jerzy kiwnął głowa twierdząco.
„Dobrze! A powozy?“
„Są w miejscu pewnem“, odparł Jerzy, odrywając głowy półtuzinowi rybek odrazu i połykając je bez ceremonji.
„Bardzo dobrze! Bardzo dobrze!“ rzekł Weller. „Tylko patrzeć wtył, gdy się jedzie po stromej drodze. A lista podróżnych?“
Pan Pell, odgadując myśl Wellera, oświadczył, że inwentarz aktywów i pasywów jest tak jasny, jak tylko można wyjaśnić piórem i atramentem.
Pan Weller wynurzył swoje zadowolenie, a potem, zwracając się ku panu Pell i wskazując Jerzego, zapytał:
„A kiedy na niego przyjdzie kolej?“
„No“, odparł pan Peil, „on jest na liście trzeci, przypuszczam więc, że za pół godziny przyjdzie na niego kolej. Dałem mojemu pisarzowi polecenie, aby tu przyszedł i doniósł, gdy zacznie się znowu sprawa“.
Weller obejrzał adwokata od stóp do głów z wielkiem uznaniem i rzekł z uczuciem:
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/174
Ta strona została przepisana.