Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/176

Ta strona została przepisana.

dzie“, odpowiedziałem, pan mi pochlebiasz“. „Pell“, odrzekł lord-kanclerz, „jeżeli pochlebiam ci, to niech mię djabli wezmą...“
„Tak powiedział?“ wtrącił Weller.
„Tak!“
„W takim razie parlament powinienby go ukarać za to, że klął; i gdyby kanclerz był prostym biedakiem, pewnoby go wsadzono do kozy“, odezwał się pan Weller.
„Ale, kochany panie..., on mówił mi to w pełnem zaufaniu“.
„W czem?“
„W pełnem zaufaniu“.
„No, to co innego“, odrzekł Weller, pomyślawszy chwilę. „Jeżeli mówił w pełnem zaufaniu, żeby go djabli wzięli, to co innego“.
„Rozumie się, że co innego“, rzekł pan Pell. „Różnica aż nazbyt widoczna, jak to zaraz zobaczymy“.
„To zmienia kwestję“, zauważył pan Weller. „No, mów pan dalej“.
„Nie, nie będę mówił dalej“, odrzekł Pell głosem stłumionym i poważnym. „Przypomniał mi pan, że była to rozmowa prywatna... prywatna i poufna, panowie. Moi panowie, ja jestem człowiekiem zawodu. Być może, że przez to urosłem w oczach moich kolegów — ile być może, że tak nie jest. Prawie wszyscy wiedzą o tem. Nic nie powiem. W tym pokoju padły już uwagi, które uwłaczały sławie mego szlachetnego przyjaciela. Przepraszam panów, ale byłem nieostrożny... Wiem, że nie powinienem mówić o takich rzeczach bez jego zezwolenia. Dziękuję panu, żeś mię przestrzegł“.
Tak usprawiedliwiając się, pan Pell wsunął rękę w kieszenie i z straszną determinacją począł przebierać w niej trzema półpensami, marszcząc przytem brwi.
Zaledwie powziął ten cnotliwy zamiar, gdy pisarek i niebieska torba, dwaj nierozłączni towarzysze, wpadli do sali i powiedzieli (w każdym razie powiedział pisarek, gdyż niebieska torba nie brała udziału w tej przemowie), iż sprawa Jerzego zaraz się rozpocznie. Na wiadomość o tem całe towarzystwo wybiegło na ulicę i pospieszyło do sali, by tam, zapomocą szturchańców na prawo i na lewo, wywalczyć sobie miejsce. Operacja tak trwa zwykle od dwudziestu do trzydziestu minut.
Pan Weller, ufny w swą siłę, rzucił się odrazu w sam środek tłumu z rozpaczliwem postanowieniem dostania się za wszelką cenę na dobre miejsce; ale skutek niezupełnie odpowiedział jego oczekiwaniom; jakaś niewidzialna osoba, której nastąpił na nogę, wbiła mu kapelusz aż po samą brodę,