panów“, powiedział, „odbędzie się u mnie zebranie medyczne“.
Pan Pickwick oświadczył, że będzie to dla niego prawdziwą przyjemnością, gdy będzie mógł wziąć udział w zebraniu medycznem. Pan Bob Sawyer zapewnił go, że czas zejdzie bardzo wesoło a Ben będzie również obecny. Potem uściśnięto sobie ręce i pożegnano się.
W tem miejscu możnaby nas zapewne zapytać, czy przez ten czas pan Winkle szeptał z Arabellą Allen i czy pan Snodgrass rozmawiał na stronie z panną Emilją Wardle; a jeżeli tak było, to o czem szeptali. Odpowiadamy na to, że w każdym razie żaden z tych dwóch młodych ludzi o tem, co mówił, nie wspomniał ani słowem przed panem Pickwickiem, ani przed panem Tupmanem, i to przez całą drogę, że natomiast obaj ciężko wzdychali co trzy minuty i nie chcieli pić ani wódki, ani grogu i wogóle wyglądali na bardzo zamyślonych. Jeżeli domyślne czytelniczki nasze mogą wyprowadzić z tego jakie wnioski, to niech je wyprowadzają.
Po wszystkich kątach i zaułkach Temple gnieżdżą się brudne i ciemne kancelarje adwokackie. W ciągu ferji co rano, a w inne dnie do późnego wieczora, z kancelarji i do kancelarii biegnie w pośpiechu, z pliką papierów pod pachą lub w kieszeni, tłum kancelistów adwokackich. Istnieje kilka ich kategoryj. Dependent, który wpłacił kaucję i w przyszłości będzie obrońcą, ma rachunek u krawca, bywa w towarzystwie, ma jednych znajomych na Gower Street, drugich na Tavistock Square, a podczas każdych wakacyj odwiedza ojca, posiadającego stajnię wyścigową. Krótko mówiąc — jest to arystokrata między kancelistami adwokackimi. Po nim idzie urzędnik na pensji, który większość swego dochodu — trzydzieści szylingów tygodniowo — traci na osobiste przyjemności, przynajmniej trzy razy na tydzień bywa w Teatrze Adelphi, resztę zaś pieniędzy wydaje majestatycznie na cydr i jest nędzną karykaturą mody z przed sześciu miesięcy. Jest również urzędnik w średnim wieku, kopista, obarczony liczną rodziną, zwykle ubogi i często pijany. Wreszcie, pomocnik, chłopaczek, który po raz pierwszy w życiu włożył surdut i patrzy pogardliwie na chłopców ze szkoły; w domu upomina się o „kieszonkowe“ i porter, i mówi, że niema nic nad „życie“. Niepodobna wyliczyć mi wszystkich odmian, tak są liczne, ale choć są tak bardzo rozmaite, możemy zobaczyć je wszystkie w sąsiedztwie miejsc, o których wspomniałem na początku tego rozdziału.