„Czego?“
„Żadnych środków niekonstytucyjnych! Po perpetuum mobile, niema piękniejszego wynalazku, jak habeas corpus; czytałem to nieraz w dziennikach“.
„Ale cóż to ma do rzeczy?“
„To właśnie, że chcąc popierać ten wynalazek, życzę sobie być uwięzionym według habeas corpus; ale żadnych konszachtów z kanclerzami! To już nie takie zdrowe!“
Przychyliwszy się w tym punkcie do zdania syna, pan Weller natychmiast odszukał uczonego Pella i oświadczył mu, że życzy sobie otrzymać niezwłoczny rozkaz uwięzienia niejakiego pana Samuela Wellera za dług dwudziestu pięciu funtów sterlingów i koszta. Wydatki, wynikłe z tego powodu, będą niezwłocznie zwrócone panu Pellowi.
Adwokat był bardzo wzburzony, gdyż niewypłacalny kierowca koni został skazany na natychmiastową likwidację pretensyj. Chwalił on nadzwyczajne przywiązanie Sama do swego pana, oświadczył, że mu to w zupełności przypomina jego własne uczucie oddania dla jego przyjaciela, kanclerza, i zaprowadził starszego Wellera natychmiast do Temple, by tam zaprzysiąc słuszność jego wierzytelności — akt, którego dokonano przy pomocy niebieskiej torby, niesionej i teraz przez pisarczyka.
Tymczasem Sam, którego ojciec oficjalnie przedstawił przyjaciołom jako swego potomka, był traktowany z wyraźnem wyróżnieniem i proszony, by zechciał przy okazji wziąć udział w uczcie. Sam daleki był oczywiście od odrzucenia tej propozycji.
Wesołość gentlemanów tej sfery jest zwykle stateczna i spokojna. Ale obecna chwila była wyjątkowo radosna, więc też humor wzrósł w odpowiednim stosunku. Po kilku, powiedziałbym, hałaśliwych toastach na cześć Głównego Komisarza i pana Pellera, który tego dnia wykazał tak niezwykły spryt, jegomość z twarzą centkowaną i w błękitnym szalu na szyi zaproponował, by ktoś z obecnych zaśpiewał. Proponowano, żeby centkowany jegomość, stęskniony do śpiewu, sam zaśpiewał. Ale centkowany odmówił z miną uroczystą i jakby obrażoną. Wtedy, jak się to zwykle dzieje, przyszło niemal do kłótni.
„Gentlemani!“ zawołał koniarz. „Zamiast, byśmy psuć mieli harmonję tego rozkosznego zebrania, możeby pan Samuel Weller zechciał coś zaśpiewać?“
„Słowo daję!“ powiedział Sam. „Nie przywykłem śpiewać bez akompanjamentu. Ale czegóż nie oddam za spokój? jak powiedział pewien jegomość, przyjmując posadę w latarni morskiej“.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/180
Ta strona została przepisana.