Owe zakazane dziury, są to publiczne biura prawniczej profesji, gdzie pisze się skargi, podpisuje wyroki, wypełnia deklaracje, i wprowadza w ruch wiele innych maszynerii, wymyślonych gwoli torturowania poddanych Jej Królewskiej Mości a ku radości i pożytkowi ludzi uprawiających zawód prawniczy. Po większej części są to niskie, sklepione lokale. Niezliczone ilości pergaminów, nieruszanych przynajmniej od wieku, rozsiewają przyjemną woń, do której w ciągu dnia przyłącza się zapach zgnilizny, w nocy zaś zapach wilgotnych płaszczów, schnących parasoli i skwierczących świec łojowych.
Około wpół do ósmej wieczorem, coś w dziesięć dni czy w dwa tygodnie po powrocie pana Pickwicka i jego przyjaciół do Londynu, do jednego z takich lokali wbiegł jegomość w bronzowym surducie. Długie, starannie uczesane włosy wymykały się z pod ronda kapelusza. Jasne spodnie tak ciasno opinały nogi nad butami à la Blücher, że, zdawało się, kolana lada moment wyswobodzą się z uwięzi. Wyjął on z kieszeni kilka pasków pergaminu, na których urzędnik przyłożył nieczytelną, czarną pieczęć. Następnie wyciągnął cztery paski papieru równego rozmiaru — kopje pergaminów, z wolnem miejscem na nazwiska. Wypełniwszy luki, schował wszystkie dokumenty do kieszeni i wybiegł z biura.
Człowiekiem w bronzowym surducie, z kabalistycznemi dokumentami, by nikt inny, tylko nasz stary znajomy od Dodsona i Fogga, Freeman Court, Cornhill — pan Jackson. Zamiast wrócić do biura, skierował swe kroki do Sun Court, i wszedłszy do hotelu pod „Jerzym i Jastrzębiem“, zapytał o pana Pickwicka.
„Zawołaj służącego pana Pickwicka, Tomie“, powiedziała panna, siedząca za bufetem.
„Proszę, niech się pani nie fatyguje“, powiedział pan Jackson. „Przychodzę w interesie. Jeżeli zechce mi pani wskazać pokój pana Pickwicka, sam tam pójdę“.
„Pańskie nazwisko?“ spytał posługacz.
„Jackson!“ odpowiedział dependent.
Posługacz poszedł na górę, by zaanonsować pana Jacksona. Ale pan Jackson, pragnąc oszczędzić mu trudu, pobiegł wślad za nim i wszedł do pokoju, nim tamten zdążył powiedzieć jedną sylabę.
Dnia tego pan Pickwick zaprosił na obiad swoich trzech przyjaciół. Właśnie wszyscy siedzieli przy kominku, popijając wino, kiedy ukazał się pan Jackson.
„Moje uszanowanie panu!“ powiedział pan Jackson, kłaniając się panu Pickwickowi.
Pan Pickwick odkłonił się z pewnem ździwieniem, gdyż fizjonomja pana Jacksona wyszła mu z pamięci.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/19
Ta strona została przepisana.