nik, którego oblicze, zarówno jak gruby łańcuch przy zegarku, zdradzały, jak lukratywną rzeczą jest praktyka u pana Snubbina.
„Mecenas u siebie, panie Mallard?“ spytał pan Perker jak można najuprzejmiej, podając mu tabakierkę.
„Tak“, odpowiedział pan Mallard. „Ale bardzo zajęty. Spojrzyj pan na te pliki! Nie wydał jeszcze o żadnej z tych spraw swojej opinji, a honorarja wpłacono oddawna!“ Tu dependent uśmiechnął się, wziął szczyptę tabaki z namaszczeniem, w którem było zamiłowanie do tabaki i szacunek dla honorarjów.
„To się nazywa praktyka!“ powiedział pan Perker.
„Tak!“ potakiwał dependent, wyjmując własną tabakierkę i częstując nią serdecznie. „A najlepsze w tem wszystkiem jest to, że nikt nie potrafi czytać pisma mecenasa, więc choć nawet wyda opinję, klijent musi czekać, aż będę miał czas ją skopjować! Ha, ha, ha!“
„Co dobrze robi — wiemy komu, co? Nietylko mecenasowi! A klijenta kosztuje coś niecoś? Hm?“ powiedział Perker. „Ha, ha, ha!“ Na to sekretarz mecenasa roześmiał się także — ale nie głośno, tylko jakoś milcząco, ukradkiem, co się wcale nie podobało panu Pickwickowi. Kiedy człowiek krwawi wewnątrz — rzecz to niebezpieczna dla nieco samego. Kiedy śmieje się wewnątrz — rzecz niebezpieczna dla bliźnich!
„Przygotował pan już spis tego, co jestem wam winien?” spytał pan Perker.
„Jeszcze nie!”
„Szkoda!“ powiedział Perker. „Przygotuj pan rachunek, to przyszlę panu czek! Ale mam wrażenie, iż tak jest pan zajęty chowaniem gotowizny, że zapominasz o dłużnikach, co? Ha, ha, ha!“ Ta osobista wycieczka musiała bardzo zabawić dependenta, gdyż znów zaśmiał się w sobie.
„Ale drogi przyjacielu, panie Mallard“, powiedział pan Perker, odzyskując nagle powagę i ciągnąc wielkiego męża w kąt pokoju. „Musi pan koniecznie wpłynąć na mecenasa, aby zaraz nas przyjął, mnie i mego klijenta!“
„No, no!“ powiedział pan Mallard. „Wcale nieźle się zaczyna! Widzieć pana mecenasa! Ależ to nonsens!“ Pomimo jednak, że uważał propozycję za nonsens, dependent pozwolił odciągnąć się w kąt pokoju tak, żeby nie słyszał go pan Pickwick. Po krótkiej rozmowie, prowadzonej szeptem, dygnitarz poszedł wgłąb małego ciemnego korytarza i zniknął w sanktuarium luminarza. Powrócił stamtąd po chwili i, krygując się, oznajmił panu Perkerowi i panu Pickwickowi, że, wbrew swoim zwyczajom i przyzwyczajeniom, mecenas godzi się przyjąć ich zaraz.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/27
Ta strona została skorygowana.