„Tak, bardzo młody. Przed kilkoma dopiero tygodniami dopuszczono go. Niech pan poczeka, przypomnę sobie — a, o ile mię pamięć nie myli: nie więcej, jak osiem lat temu, został adwokatem“.
„Tak i ja przypuszczałem“, odrzekł pan Snubbin, tym akcentem ubolewania, z jakim mówi się o biednem dziecku bez opieki. „Panie Mallard! Poślij pan do tego pana... pana...“
„Phunky — Holborn Court, Grays Inn“, rzekł Perker.
„Tak, Phunky! Powiedz mu, iż proszę, by się tu pofatygował“.
Pan Mallard poszedł, by spełnić zlecenie, a pan Snubbin wpadł znowu w zamyślenie, aż dopóki nie zjawił się pan Phunky.
Był to człowiek w wieku dojrzałym, chociaż adwokat dopiero w pączku. Maniery miał niepewne, trwożliwe, a gdy mówił, wahał się. Wady te wszakże nie były, jak się zdaje, wrodzone, lecz wynikały z pewnego rodzaju niemądrej trwożliwości, przyczyną zaś tego była świadomość, że wskutek braku czy to pieniędzy, czy opiekunów, czy stosunków, czy też bezczelności, zawsze był „spychany“. Na adwokata patrzał z czcią a panu Perkerowi złożył głęboki ukłon.
„Nie miałem przyjemności widzieć dotąd pana“, rzekł pan Snubbin z wyniosłą uprzejmością.
Pan Phunky skłonił się. Przez osiem przeszło lat miał on przyjemność codzień widzieć pana Snubbina.
„Jak słyszę, jesteś pan mi przeznaczony do pomocy w tej sprawie“, mówił dalej pan Snubbin.
Gdyby pan Phunky był bogaty, posłałby natychmiast po swego dependenta, by się przekonać, czy tak jest rzeczywiście; gdyby był zręczny, przyłożyłby sobie palec do czoła i starałby się przypomnieć, czy w mnóstwie powierzonych mu spraw nie znajdzie się także i tu, ale ponieważ nie był ani bogaty ani zręczny (w tym przynajmniej sensie), więc poczerwieniał i ukłonił się.
„Czyś pan czytał akta panie Phunky?“ pytał dalej wielki adwokat.
Tu także pan Phunky powinien był oświadczyć, iż nie pamięta; ale ponieważ przejrzał wszystkie papiery i ponieważ od dwóch miesięcy, odkąd wyznaczono go na pomocnika panu Snubbinowi, dzień i noc myślał o tej sprawie, więc poczerwieniał jeszcze więcej i ukłonił się jeszcze niżej.
„To jest pan Pickwick“, rzekł adwokat, piórem wskazując w stronę, gdzie stał filozof.
Pan Phunky skłonił się panu Pickwickowi z całym szacunkiem, potem znów zwrócił głowę ku panu Snubbinowi.
„Może pan pójdzie z panem Pickwickiem“, rzekł adwokat, „i... przyjmie do wiadomości to, co panu powie. Potem, naturalnie, odbędziemy wspólną nad tem naradę“.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/31
Ta strona została przepisana.