i przekupnie pieczonych ziemniaków. Ludność jest koczownicza, znika zwykle przed terminem opłacenia czynszu i najczęściej w nocy. Dochody Jej Królewskiej Mości rzadko są pobierane w tej szczęśliwej dolinie. Czynsze są najczęściej tylko przypuszczalne, a zaopatrzenie w wodę doznaje częstych przerw z powodu nieopłacenia należytości.
Tego wieczora, na który pan Pickwick był zaproszony przez pana Boba Sawyer, młody ten praktyk i przyjaciel jego, pan Ben Allen, siedzieli przed kominkiem na pierwszem piętrze pewnego domu przy opisanej ulicy. Przygotowania do przyjęcia były już jakby ukończone. Parasole z korytarza przeniesiono w ciasny kąt przed drzwiami do pokoju; czepek i szal służącej usunięto z klatki schodowej, tylko para kaloszy stała na macie słomianej u bramy a na gzymsie, przy schodach, dzielnie świeciła lampa kuchenna, odznaczająca się bardzo długim knotem. Pan Bob Sawyer sam zakupił trunki w winiarni na High-Street i towarzyszył przeniesieniu ich do domu. Poncz był już przyrządzony w miedzianym rondlu. Mały stolik, nakryty zielonem suknem, sprowadzono od jednego z lokatorów tego samego domu i przeznaczono go do gry; szklanki zakładu, oraz te, które wypożyczono z pewnej oberży, stały na stole, umieszczonym w klatce schodowej, przed drzwiami mieszkania. Na ziemi stały na tacy szklanki miejscowe i wypożyczone od sąsiadów.
A jednak, pomimo zupełnie zadawalającego pozoru tych przygotowań, jakaś chmura zaciemniała oblicze pana Boba Sawyera. Obok niego pan Ben Allen, patrzał na palący się w kominie węgiel z wyrazem współczucia, które melancholijnie ujawniło się, gdy po długiem milczeniu powiedział:
„Przeklęta historja, że to dziś właśnie ma taki kwaśny humor! Mogłaby zaczekać do jutra“.
„To na złość! Na złość!“ odrzekł Bob Sawyer. „Mówi, że jeżeli mam pieniądze, by dawać przyjęcia, to powinienem mieć i na zapłacenie jej rachunku“.
„I za ile jej się należy?“ zapytał Ben Allen.
Rachunek, nawiasem mówiąc, jest najznakomitszem perpetuum mobile, jakie kiedykolwiek wymyślił umysł ludzki. Potrafi to biec, jeśli tylko jest biedny, przez cały, najdłuższy żywot ludzki i nigdy nie stanie z własnej ochoty.
„Za trzy, czy cztery, miesiące wszystkiego“, odparł Bob Sawyer.
Ben Allen odchrząknął rozpaczliwie, potem skierował badawczy wzrok na to miejsce, w którem obie sztaby w kominku stykają się ze sobą i rzekł:
„Djabelnie będzie nieprzyjemnie, jeżeli jej przyjdzie do głowy robić tu gwałt, gdy przyjdą goście“.
„Okropnie!“ zawołał Bob Sawyer, „okropnie!“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/33
Ta strona została przepisana.