Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/34

Ta strona została przepisana.

W tej chwili dało się słyszeć lekkie pukanie do drzwi. Pan Bob Sawyer wymownie spojrzał na swego przyjaciela i gdy mówił: „Proszę wejść“, we drzwiach ukazała się nieuczesana głowa służącej, ubranej w czarne pończochy bawełniane, a mogącej uchodzić za opuszczoną córkę niezdolnego do pracy zamiatacza ulic, żyjącego w rozpaczliwych warunkach.
„Przepraszam pana Sawyera“, rzekła dziewczyna, „ale pani Raddle chce z panem mówić“.
Jeszcze pan Bob Sawyer nie obmyślił odpowiedzi, gdy dziewczyna znikła nagle, jakby ją kto szarpnął ztyłu i do drzwi zapukano powtórnie krótko, stanowczo, jakby chciano powiedzieć: „To jestem ja i teraz ja wejdę“. Pan Bob Sawyer spojrzał na swego przyjaciela ze śmiertelnem przerażeniem i znów zawołał: „Proszę wejść!“
Pozwolenie to było zbyteczne, gdyż zaproszenia nie wymówiono, a już wpadła do pokoju mała kobiecina, blada i drżąca z gniewu.
„Panie Sawyer!“ zawołała, usiłując zachować spokój, „niech pan będzie łaskaw zapłacić rachunek. Bardzo będę panu za to zobowiązana, gdyż dziś wieczorem mam płacić czynsz i właściciel czeka właśnie na dole“.
To powiedziawszy, mała kobieta złożyła ręce i utkwiła oczy w ścianie, ponad głową pana Boba Sawyera.
„Przykro mi bardzo, pani Raddle, że narażam panią na nieprzyjemności“, zaczął Bob z wielką słodyczą, „ale...“
„O! Nie byłabym panu natrętną“, przerwała mała kobieta słodko-kwaśnym głosem, „ale właściciel domu czeka. A przytem, przyrzekł mi pan dziś zapłacić rachunek... Wszyscy gentlemani, którzy tu mieszkali, dotrzymywali zawsze słowa, jak to przystoi prawdziwym gentlemanom“.
Powiedziawszy to, pani Raddle przygryzła usta i jeszcze uporczywiej wpatrzyła się w ścianę. Widocznem było, iż niewiasta przepojona była „parą“, jak to określił później sam Bob Sawyer w stylu wschodnich alegoryj.
„Przykro mi bardzo, pani Raddle“, zaczął Bob znowu, z jeszcze większem ugrzecznieniem, „ale takiego doznałem zawodu dziś w City...“
Dziwne to miejsce — to City. Znamy całe masy ludzi, którzy napróżno czekają tam na pieniądze.
„A cóż mi do tego, panie Sawyer?“ odrzekła pani Raddle, stojąc mocno na purpurowo wydzierżganym kwiecie kiddermistersterskiego dywanu.
„Nie, nie, nie wątpię“, mówił dalej Bob Sawyer, puszczając te słowa mimo uszu, „że przed upływem tygodnia będziemy mogli wszystko uregulować, a potem pójdzie już lepiej“.