Na to właśnie czekała pani Raddle. Przyszła tu, by zrobić scenę i niezawodnie zmartwiłaby się, gdyby otrzymała należytość. Świetnie też była usposobiona do tego rodzaju rozrywki, gdyż niedawno zamieniła w kuchni z panem Raddle kilka przygotowawczych uprzejmości.
„Czy pan sądzi“, zawołała, podnosząc głos dla zbudowania sąsiadów, „czy pan sądzi, iż wiecznie będę trzymać w domu człowieka, który nigdy płacić nie myśli, który nie daje ani grosza na masło, ani na cukier, ani na mleko do śniadania? Czy pan sądzi, że kobieta uczciwa i pracowita, która dwadzieścia lat mieszka przy tej ulicy (dziesięć po tamtej stronie a dziewięć lat i trzy kwartały już w tym domu), nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko rujnować się, by dawać mieszkanie i wikt próżniakom, ciągle tylko palącym tytoń i wałęsających się, zamiast pracować, by płacić swoje rachunki? Czy pan sądzi...“
„Moja droga pani“, rzekł Ben Allen łagodnym głosem.
„Zachowaj pan dla siebie swoje uwagi“, rzekła pani Raddle, z uroczystą miną zwracając się do Bena i przerywając nagle gwałtowny strumień swej wymowy. „Zdaje mi się, że niema pan żadnego prawa wtrącać się do rozmowy. Nie panu wynajęłam ten pokój“.
„Nie, wiem o tem“, odrzekł Ben.
„A więc dobrze“, odparła pani Raddle z wyniosła grzecznością, „bardzo dobrze! Niech pan sobie tam, w szpitalu, łamie nogi i ręce biednym ludziom, ale tu się nie wtrąca. W przeciwnym razie znajdzie się ktoś, kto gotów panu przypomnieć jeszcze coś w tym rodzaju, mój panie!“
„Ależ pani jest nieprzyzwoita“, zawołał Ben.
„Za pozwoleniem, mój młody panie!“ krzyknęła pani Raddle, którą zimny pot oblał z gniewu. „Powtórzno pan ten wyraz!“
„Ależ... nie chciałem pani obrazić“, rzekł Ben Allen, który teraz bać się począł o swoją głowę.
„Za pozwoleniem, mój młody panie!“ mówiła dalej pani Raddle jeszcze bardziej rozkazującym i donośnym głosem; „kogo to nazwał pan nieprzyzwoitą osobą? Czy pan miał mnie na myśli?“
„Ale niechże się pani uspokoi“, rzekł pan Benjamin Allen.
„Czy pan miał mnie na myśli, pytam raz jeszcze?“ krzyknęła rozwścieczona pani Raddle, z pasją otwierając drzwi.
„Tak mi się zdaje!“ odpowiedział student.
„Tak się panu zdaje!“ wykrzyknęła pani Raddle, cofając się zwolna ku drzwiom i podnosząc głos do najwyższego tonu, dla specjalnego użytku pana Raddle, znajdującego się w kuchni. „Ale, to prawda, wszyscy wiedzą, iż można mię krzywdzić we własnym moim domu, podczas gdy mąż mój
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/35
Ta strona została przepisana.