barłoży się tam na dole. Powinienby rumienić się (tu pani Raddle poczęła szlochać); powinienby spłonąć ze wstydu, widząc jak pomiatają jego żoną, jak najostatniejszą z ostatnich, ci rzeźnicy ciała ludzkiego (nowe szlochy). Tchórz! Bez serca! Naraża żonę na wszystkie krzywdy! Widzicie go! Stary kapłon, boi się nawet wejść tu, by nauczyć moresu tych bandytów. Boi się! Boi!“
Tu pani Raddle zatrzymała się, by posłuchać, czy powtórzenie tego wyzwania rozrusza jej lepszą połowę. Widząc jednak, że to się na nic nie zda, poczęła schodzić wdół, szlochając; wtem dwukrotnie zastukano do drzwi od ulicy; wybuchnęła więc histerycznym płaczem i jękami, które udało jej się przeciągnąć tak długo, aż zastukano do drzwi po raz szósty. Natenczas, poddając się nieokiełzanej rozpaczy, zaczęła rzucać parasolkami i zniknęła w głębi mieszkania, zamknąwszy za sobą drzwi z niebywałym hukiem.
„Czy tu mieszka pan Bob Sawyer?“ zapytał pan Pickwick, otwierającą mu służącą.
„Na pierwszem piętrze, drzwi naprzeciw schodów“, odrzekła dziewczyna, która wyrosła wśród pratubylców z Southwark, i po tej wskazówce znikła w kuchni razem ze świecą, głęboko z siebie zadowolona, gdyż sądziła, iż dokonała tego, czego wymagała od niej sytuacja.
Pan Snodgrass, który wszedł ostatni, po wielu bezowocnych usiłowaniach zamknął wreszcie drzwi na łańcuch, następnie zaś pickwickiści poszli po omacku po schodach i dopiero we drzwiach przyjął ich Bob, który nie wychodził dalej z obawy, by nie spotkać panią Raddle.
„Witam panów“, rzekł zmieszany jeszcze student. „Witam panów — ostrożnie ze szklankami!“
Ta ostatnia uwaga zwrócona była do pana Pickwicka, który właśnie kładł swój kapelusz na tacy.
„Przepraszam“, zawołał filozof, „bardzo przepraszam“.
„To nic!“ odrzekł gospodarz, „mieszkam trochę ciasno, ale trzeba być względnym, gdy się przychodzi do kawalera. Proszę wejść. Tego pana zna pan?“
Pan Pickwick uścisnął rękę panu Allenowi, a jego przyjaciele poszli za tym przykładem.
Zaledwie przybyli goście zasiedli, gdy znowu zapukano do drzwi.
„To zapewne Jack Hopkins“, rzekł Bob; „tak, to on! Chodź Jack!“
Ciężkie kroki dały się słyszeć na schodach i Jack Hopkins ukazał się pod aksamitną kurtką, ozdobioną metalowemi guzikami. Pozatem ubrany był w niebieską koszulę i fałszywy kołnierzyk.
„Spóźniłeś się“, rzekł Ben.
„Zatrzymano mię w szpitalu“.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/36
Ta strona została przepisana.