Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/38

Ta strona została przepisana.

rób tak moje dziecko!“ mówi ojciec. „Ja nic nie robię!“ mówi dziecko. „Nie rób tego więcej!“ mówi ojciec. Milczenie, a potem — znów hałas, jeszcze gorszy! „Jeżeli nie słyszysz, co ci mówię, mój chłopcze“, mówi ojciec“, „to się znajdziesz w łóżeczku zanim świnia zdąży chrząknąć!“ I kopnął dziecko, by wreszcie posłuchało, a tu ci taki grom, jak nigdy jeszcze przedtem! „Ależ to nie jego wina!“ woła ojciec. „Poprostu dostał krupu nie tam, gdzie należy!“ „Nie, nie“, woła malec. „To tylko naszyjnik! Połknąłem naszyjnik!“ Ojciec łapie malca i pędzi do szpitala. Paciorki w brzuchu dzieciaka przez cały czas dzwonią! A ludzie patrzą w niebo i pod nogi, skąd ten dziwny dźwięk? Leży u nas w szpitalu“, kończył Jack Hopkins „a paciorki tak mu głośno dzwonią w brzuszku, że musimy go otulać grubą kołdrą, bo pobudziłby nam pacjentów!“
„Najdziwniejsza historja, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się słyszeć!“ zawołał pan Pickwick, z emfazą uderzając w stół.
„O, to drobnostka!“ powiedział Hopkins. „Prawda, Bobie?“
„Naturalnie!“
„Wierz mi pan, że w naszej profesji zdarzają się nieraz wypadki bardzo dziwne!“
„Zupełnie panu wierzę“, odparł pan Pickwick.
Nowe pukanie do drzwi oznajmiło przybycie otyłego młodego człowieka, z ogromną głową i w czarnej peruce. Przyprowadził on ze sobą młodzika w bardzo ciasnym surducie i szkorbutycznej fizjonomji. Potem przybył gentleman mający koszulę upstrzoną w małe, czerwone kotwice, z nim ukazał się blady młodzieniec, ozdobiony ciężkim łańcuchem z pozłacanej miedzi. Pojawienie się gentlemana wielce wyelegantowanego, w bardzo czystej bieliźnie i kortowych butach, uzupełniło towarzystwo. Wysunięto stół nakryty zielonem suknem; pierwsze danie ponczu wniesiono w rądlu blaszanym, pierwsze trzy godziny poświęcono grze w „dwadzieścia jeden“, po pół pensa za punkt. Raz tylko przyjemna ta gra była przerwana małem nieporozumieniem pomiędzy szkorbutycznym młodzieńcem i gentlemanem o czerwonych kotwicach, przyczem pierwszy ujawnił nieprzeparte pragnienie rozbić drugiemu nos; ale gentleman, noszący na koszuli emblemata nadziei, oświadczył, iż nie pozwoli siebie obrażać ani gwałtownemu młodemu człowiekowi o szkorbutycznej cerze, ani żadnemu innemu indywiduum, noszącemu ludzką głowę.
Gdy ukończon grę i obliczono wszystkie punkty, ku obopólnemu zadowoleniu, pan Bob Sawyer zadzwonił na kolację, a goście cofnęli się w kąt, gdy ją zastawiano.