Nie była to operacja tak łatwa, jakby się to wydawać mogło. Naprzód trzeba było obudzić służącą, głęboko uśpioną pod stołem w kuchni. To zajęło trochę czasu, chociaż bowiem po drugim dzwonku obudzono ją, długo jeszcze nie zdołano jej jednak przyprowadzić do przytomności. Z drugiej zaś strony, przekupniowi, u którego zamówiono ostrygi, nie kazano ich pootwierać, a wiadomo jak trudno otwierać ostrygi zwyczajnym nożem, lub widelcem; to też sprawa szła ciężko i powoli. Wołowina również nie na wiele się przydała, gdyż była niedopieczona, a i o szynce można było powiedzieć, chociaż wzięto ją z sąsiedniej niemieckiej wędliniarni, że nie zasługiwała na pochwałę. Zato posiadano sporą ilość porteru i niemniej sera ku zadowoleniu wszystkich biesiadników, tembardziej, że ser był nadzwyczaj ostry. Wogóle, kolacja była o tyle dobra, o ile mogła nią być w takich warunkach.
Po jedzeniu postawiono na stole drugą wazę ponczu wraz z paczką cygar i dwiema butelkami wódki. Ale tu nastąpiła niesamowita pauza, spowodowana okolicznością bardzo zwyczajną w podobnych razach, niemniej jednak kłopotliwą.
Służąca zajętą była myciem szklanek. Zakład szczycił się posiadaniem czterech naczyń tego rodzaju, z czego jednak nie robimy zarzutu, krzywdzącego panią Raddle, gdyż wiadomo, że w podobnych zakładach zawsze daje się uczuwać brak szklanek. Szklanki pani domu były wąskie i wysmukłe, pożyczone zaś w sąsiedniej restauracji wielkie i pękate. To samo mogło już wyjaśnić prawdziwy stan rzeczy; ale służąca przecięła wszelką możliwość choćby dwuznaczności, gdyż od każdego z gości, niemal przemocą, zabrała szklankę, zanim jeszcze wypili, i mimo wszelakich giestów i przeszkód ze strony Bob Sawyera, głośno oświadczyła, że kazano szklanki przynieść i obmyć.
Zły to wiatr, który też nic dobrego nie mógł przynieść. Napróżno wyelegantowany gentleman w kortowych butach wysilał się, by powiedzieć coś dowcipnego. W chwili, gdy szklanki znikły, rozpoczął on dłuższą historię o szczególnie szczęśliwej odpowiedzi pewnej wielkiej politycznej znakomitości, której nazwiska zapomniał, danej innej osobistości, także znakomitej, której nazwiska nigdy nie mógł dokładnie się dowiedzieć. Rozwodził się bardzo szczegółowo nad rozmaitemi podrzędnemi okolicznościami, ściśle zresztą związanemi z rzeczoną anegdotą, ale żadną miarą nie mógł dojść do końca i przypomnieć sobie odpowiedzi, chociaż anegdotę te opowiadał od dziesięcu lat z wielkiem powodzeniem.
„Naprawdę!“ rzekł wkońcu elegant w kortowych bucikach, „to bardzo dziwna historja“.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/39
Ta strona została przepisana.