lodji. Lecz chór dzierżył prym, gdyż każdy śpiewał na melodję najlepiej sobie znaną, co nie mogło nie mieć wstrząsającego skutku.
Gdy chór prześpiewał pierwszą zwrotkę, pan Pickwick podniósł rękę, prosząc o głos, a gdy uciszono się, powiedział:
„Przepraszam panów, ale zdaje mi się, iż ktoś krzyczał na dole“.
Nastąpiła głęboka cisza. Zauważono, że Bob zbladł.
„Zdaje mi się, iż znowu słyszę ten głos“, mówił dalej pan Pickwick. „Proszę otworzyć drzwi“.
Zaledwie otworzono drzwi, znikła wszelka wątpliwość.
„Panie Sawyer! Panie Sawyer!“ wołano z drugiego piętra.
„To moja gospodyni“, rzekł Bob, spoglądając z niepokojem po gościach. „Co pani sobie życzy, pani Raddle?“
„Co to znaczy, panie Sawyer?“ ozwał się cierpki głos. „Niedość na tem, iż muszę z własnej kieszeni płacić za niego i znosić obelgi pańskich przyjaciół, którzy mają być ludźmi z wykształceniem, ale zdaje mi się, że chce mi pan dom rozwalić i wyprawia mi pan o drugiej godzinie rano takie wrzaski, że mógłby pan zaalarmować straż pożarną. Wypędź mi pan zaraz tę hałastrę“.
„Wstydziłby się pan“, dodał głos samego pana Raddle, wychodzący jakby z pod całego stosu kołder.
„Naturalnie“, zawołała czuła jego połowica, „bo ty, zmokła kuro, czemu nie pójdziesz sam i nie pozrzucasz ich ze schodów! Tak powinienbyś zrobić, gdybyś był mężczyzną!“
„Zrobiłbym to, moja droga, gdybym był tuzinem mężczyn“, odrzekł małżonek. „Ale w tej chwili mają liczebną przewagę...“
„Tchórz!“ odrzekła pani Raddle z najwyższą pogardą. „Panie Sawyer, czy rozpędzi pan tę hałastrę?“
„Już idą, idą“, odpowiedział nieszczęśliwy Bob. „Sądzę, że najlepiej zrobicie, gdy się rozejdziecie“, rzekł następnie do swych przyjaciół, „bo doprawdy, zdaje mi się, iż zawiele robimy hałasu“.
„Wielka szkoda“, rzekł wyelegantowany gentleman, „bo zaczęło nam właśnie być tak wesoło“.
„Eh! Nie zwracajmy na to uwagi, a zacznijmy lepiej drugą strofę“, powiedział Hopkins.
„Nie, dajcie pokój, nie śpiewajcie!“ pośpieszył uprzedzić gospodarz. „Piękny to śpiew, ale dość już. Mieszkańcy tego domu są gwałtowni, bardzo gwałtowni“.
„Może chcesz, bym poszedł na górę i oporządził gospodarza?“ zapytał Hopkins; „albo począł dzwonić jak na gwałt, albo zaszczekał na schodach? Rozporządzaj mną, Bobie“.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/42
Ta strona została przepisana.