zie nie ożeniłby się z inną osobą. Sądzi, że pani Bardell zemdlała pewnego poranka w lipcu, dlatego, iż pan Pickwick żądał, by wyznaczyła dzień ślubu; wie, że sama zupełnie straciła przytomność, gdy mąż jej, pan Sanders, żądał, by wyznaczyła dzień ślubu i mniema, iż każda osoba, godna nazwiska damy, robi to samo w podobnych okolicznościach.
Na dalsze pytania sędziego, pani Sanders odpowiedziała, że gdy pan Sanders zalecał się do niej, otrzymywała od niego listy miłosne, jak zazwyczaj damy; że w czasie konkurów pan Sanders często nazywał ją swoją kaczusią, ale nigdy nie nazywał kotletem, ani sosem pomidorowym. Pan Sanders namiętnie lubi kaczki; być może, że gdyby lubił kotlety i sos pomidorowy, użyłby tych wyrazów dla wyrażenia swych uczuć.
Po tem kapitalnem zeznaniu, pan Buzfuz podniósł się z większaą jeszcze niż przedtem powagą i rzekł donośnym głosem:
„Przywołajcie Samuela Wellera“.
Nie potrzeba było wcale przywoływać Samuela Wellera, gdyż Samuel Weller już wchodził lekko na trybunę, gdy tylko usłyszał swe nazwisko. Kapelusz swój postawił na podłodze, ręce oparł o balustradę i z miną wielce uprzejmą a jowialną, powiódł okiem po zgromadzeniu.
„Jakie jest nazwisko pana?“ zapytał sędzia.
„Sam Weller, milordzie“, odrzekł ów gentleman.
„Czy pisze się pan przez W, czy przez V tylko?“
„To zależy od gustu i fantazji piszącego, milordzie. Co do mnie, to przez całe moje życie dwa czy trzy razy tylko miałem sposobność po temu i wtedy pisałem przez V“.
Tu dał się słyszeć na galerji głos:
„Tak, tak, Samiwelu! Tak, tak! Niech milord pisze V“.
„Któż to sobie pozwala odzywać się do sądu?“ zawołał mały sędzia, podnosząc oczy. „Woźny!“
„Jestem, milordzie“.
„Przyprowadź tu natychmiast tego człowieka“.
„Słucham, milordzie“.
Ale ponieważ woźny nie mógł znaleźć nikogo, więc też nikogo nie przyprowadził. Po wielkiem poruszeniu wśród wszystkich obecnych, którzy powstali z miejsc, by zobaczyć winowajcę, wszyscy znów usiedli.
Gdy tylko oburzenie sędziego pozwoliło mu mówić, zwrócił się do świadka i zapytał:
„Wie pan, kto to się odezwał?“
„Podejrzywam, czy to czasem nie mój ojciec, milordzie“.
„Widzi go pan teraz?“
„Nie, nie widzę, milordzie“, odrzekł Sam, utkwiwszy oczy w żyrandol, którym sala była oświetlona.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/74
Ta strona została przepisana.