gospodarza do łóżek, pod eskortą Boba i Bena. Odchodząc, mruczeli coś groźnie i zapowiadali śmiertelną walkę na jutro. Namyśliwszy się jednak, doszli obaj do przekonania, że daleko lepiej potrafią to zrobić — w druku. Więc Eatanswill rozbrzmiewało echem ich walki — na papierze!
Odjechali nazajutrz oddzielnemi dyliżansami, zanim reszta pasażerów się zbudziła. A ponieważ pogoda poprawiła się, więc i nasi podróżni odjechali do Londynu.
Uważając, że jest rzeczą delikatności nie przedstawiać młodej pary panu Benowi Allenowi i panu Bobowi Sawyerowi bez uprzedniego przygotowania, i chcąc równocześnie oszczędzać Arabellę, pan Pickwick zaproponował, by on i Sam zatrzymali się w pobliżu oberży pod „Jerzym i Jastrzębiem“, zaś młodzi ludzie poszukali sobie kwatery gdzieindziej. Wszyscy zgodzili się na ten układ; pan Ben i pan Bob udali się do wiadomej sobie garkuchni na krańcach Borough, gdzie za dawnych czasów nazwiska ich nieraz figurowały na szczycie długich i zawiłych rachunków, zapisywanych kredą.
„Ach, to pan panie Weller! Dzień dobry, panie Weller!“ zawołała piękna pokojówka, spotkawszy Sama w korytarzu.
„Dla mnie zawsze jest dzień dobry, gdy pannę widzę“, odpowiedział Sam, zostając nieco wtyle, by pan jego nic nie słyszał. „O! Jakie z panny śliczne stworzenie!“
„No! Panie Weller! Co też pan mówi? I daj mi pan pokój, panie Weller!“
„Czemu mam dać pokój, moja droga
„A temu, co pan robisz!... Puśćże mnie pan!“ dodała piękna dziewczyna, uśmiechając się, a odpychając Sama do ściany, oświadczyła, że pomiął jej czepek i potargał włosy. „Nie daje pan sobie powiedzieć“, dodała, „że od trzech dni czeka tu na pana list. Przysłano go zaraz po pańskim wyjeździe, a na kopercie napisano: pilno“.
„Gdzież ten list, moja droga?“
„Wzięłam go, inaczej pewnoby zaginął. Ale doprawdy, nie jest pan wart tego“.
Po tych słowach i po wielu małych, zalotnych, miłych wątpliwościach i obawach, czy aby nie zgubiła go, Mary wydobyła z za prześlicznego swego gorsu list i podała Sa-