„A dlaczegożby nie?“ zapytał Sam z powątpiewaniem.
„Dlaczego? Boby to było przeciw ich sumieniu. Prawdziwy stangret jest rodzajem łącznika między bezżeństwem a małżeństwem; wszyscy praktyczni ludzie wiedzą o tem“.
„Chcesz przez to powiedzieć, iż są faworytami wszystkich i że żadnej kobiece nie przyjdzie na myśl zachować go tylko dla siebie?“
Weller kiwnął głową, potem dodał:
„Czemu to się dzieje — sam nie wiem. Ale tak jest. Stangret, który objeżdża swoje stacje, ma tyle miłych przymiotów, że wszystkie młode dziewczęta we wszystkich miastach, przez które przejeżdża, zawsze oglądają się za nim, ba, powiedziałbym, że niemal modlą się do niego. Dlaczego, nie wiem, ale wiem, że tak jest. To jest prawo natury, dispensarium Opatrzności, jak zwykła była mawiać twoja biedna Macocha“.
„Dyspozycja“, zauważył Sam, poprawiając ojca.
„Bardzo dobrze, Samie, niech będzie dyspozycja; powiedziałem dispensarium, bo wszędzie tak napisano, gdzie dostaje się lekarstwa za darmo i trzeba tylko przynieść flaszkę. Więcej nie mówię“.
Po tych słowach pan Weller nałożył sobie i zapalił fajkę, poczem, przybierając znów myślącą twarz, mówił jak następuje:
„Dlatego też, mój chłopcze, ponieważ nie widzę korzyści z pozostawania tu i narażania się na ożenienie gwałtem, i ponieważ nie chcę rozstawać się z najprzyjemniejszymi członkami naszego towarzystwa, postanowiłem jechać dalej starym dyliżansem i przenieść się z powrotem pod „Dziką Dziewczynę“, która jest moim naturalnym żywiołem“.
„A cóż będzie z zakładem?“ zapytał Sam.
„Zakład, mój chłopcze, ze wszystkiem, co do niego należy, sprzedam, i tak, jak twoja macocha przed śmiercią życzyła sobie dwieście funtów z sumy otrzymanej za sprzedaż, umieści się na twoje imię w tych... jakże to nazywają się te historje?“
„Jakie historje?“
„Te, co to codzień podnoszą się i spadają w City?“
„Omnibusy?“
„Nie, te... co to ciągle są w ruchu i ciągle plączą się z długiem państwowym, bonami skarbowemi i t. d.?“
„A! Fundusze publiczne?“
„Tak, tak! Fundusze publiczne. Dwieście funtów szterlingów umieścimy w tych funduszach na twoje imię, w obligacjach na cztery i pół procent, Sammy“.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/107
Ta strona została przepisana.