„Sądzę, mamrotał dalej pan Winkle, „że Sam przystałby na to, ale teraz jest to niemożliwe, ponieważ jest uwięziony. Będę musiał sam pojechać“.
Podczas gdy pan Winkle mówił to, pan Pickwick czuł, że palce Sama drżały, gdy mu przypinał kamasze, jak gdyby był zdziwiony lub wzruszony. Gdy pan Winkle przestał mówić, Sam podniósł głowę by spojrzeć na niego, i chociaż wymiana spojrzeń trwała tylko chwilę, obaj widocznie porozumieli się.
„Samie!“ zawołał żywo pan Pickwick, „czy wiesz, co to wszystko znaczy?“
„Nic nie wiem“, odrzekł Sam, który począł znów zapinać kamasze z wielką gorliwością.
„Czy napewno, Samie?“
„To pewna, że aż do tej chwili o niczem nie słyszałem. Jeżeli czynię pewne przypuszczenia“, mówił Sam dalej, spoglądając na pana Winkle, „to nie mam prawa mówić o nich, gdyż mogę być w błędzie“.
„A ja nie mam prawa wtrącać się w interesa mego przyjaciela, chociaż jesteśmy na tak poufałej stopie“, rzekł pan Pickwick po krótkiem milczeniu. „Powiem tylko, że nic nie rozumiem. No, dajmy temu pokój“.
Następnie pan Pickwick sprowadził rozmowę na inny temat, a pan Winkle zaczął być powoli coraz swobodniejszy, choć wciąż był daleki od dawnej swej beztroski. Przyjaciele nasi mieli sobie tyle rzeczy do powiedzenia, że ranek szybko minął, a gdy około trzeciej Sam zastawił na stole pieczeń baranią i ogromny pasztet, nie mówiąc nic już o mnóstwie rozmaitych jarzyn i kuflach z porterem, poustawianych na krzesłach, na łóżku i w innych miejscach, każdy poczuł się przy dobrym apetycie. Chociaż jadło było sporządzone w obmierzłej kuchni więziennej, gdzie kupowano mięso i pieczono pasztet.
Po porterze postawiono parę butelek doskonałego wina, które pan Pickwick kazał przynieść z kawiarni w Doctor Commons. Prawdę powiedziawszy, owa para butelek oznaczała co najmniej trzy pary, gdyż, zanim je wypróżniono, dzwonek dawał już znać, że obcy muszą się wynosić z więzienia.
Jeżeli postępowanie pana Winkle było niezrozumiałe rano, to potem, gdy pod naporem wezbranych uczuć i pod wpływem swej części w wypitem winie żegnał się z panem Pickwickiem stało się wprost nienaturalne. Pozostał wtyle, aż panowie Tupman i Snodgrass znikli, a potem, ściskając rękę filozofa z wyrazem twarzy, w którym spokój rozpaczliwego postanowienia walczył z bólem, powiedział przez zęby:
„Dobranoc, drogi panie“.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/11
Ta strona została przepisana.