Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/130

Ta strona została przepisana.

Pyzaty chłopiec wolno przyjął poprzednią pozycję i w odpowiedzi westchnął głęboko. Przez chwilę milczał zamyślony, potem pociągnął łyk porteru. Dokonawszy tego, znowu westchnął, i zabrał się z zapałem do pasztetu.
„Bardzo ładna panienka, ta panna Emilja!“ powiedziała Mary po jakimś czasie.
Właśnie pyzaty chłopiec skończył jeść pasztet. Utkwił spojrzenie w Mary i odpowiedział:
„Znam ładniejszą!“
„Nie może być!“
„Może być!“ zawołał pyzaty chłopiec z niezwykłem ożywieniem.
„Jak się nazywa?“
„A jak pani?“
„Mary“.
„Ona tak samo“, odrzekł pyzaty chłopiec. „Pani jest tą panną“; pyzaty uśmiechnął się, mówiąc ten komplement i zrobił coś pośredniego między „zezem“ i „okiem“, co według wszelkiego prawdopodobieństwa, miało być kokieteryjnem zerknięciem.
„Pan nie powinien tak do mnie mówić“, zawołała Mary. „Pan tak nie myśli!“
„Nie myślę?“ zapytał pyzaty chłopiec. „Ale mówię!“
„No, dobrze!“
„Czy pani często będzie tu przychodzić?“
„Nie“, odrzekła Mary, potrząsając głową. „A dlaczego pan pyta?“
„Och!“ powiedział pyzaty chłopak. „To szkoda! Gdyby pani nie wyjeżdżała, raczylibyśmy się doskonałemi obiadkami!“
„Może czasem i będę przyjeżdżać dla pańskiej przyjemności“, powiedziała Mary, głaszcząc obrus. „Jeżeli pan wyświadczy mi pewną łaskę!“
Pyzaty chłopiec przeniósł wzrok z pasztetu na wołowinę, jak gdyby w jego umyśle słowo „łaska“ musiało być w ten czy w inny sposób związane z jedzeniem. Potem wyjął jedną półkoronówkę i przyjrzał jej się uważnie.
„Zrozumiał mię pan?“ zapytała Mary, patrząc mu chytrze w twarz.
Pyzaty chłopiec znów spojrzał na półkoronówkę i powiedział niewyraźnie:
„Nie...“
„Panie proszą, by pan nic nie mówił starszemu panu, że tamten młody pan był na górze... I ja proszę pana o to samo!“
„Tylko tyle?“ spytał pyzaty chłopiec, z widoczną ulgą