Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/16

Ta strona została przepisana.

„Uspokój się! Takiego starego warjata jeszcze świat nie widział. Czego tam znowu nadrywasz się?“
„Sammy“, rzekł Weller, cofając się dwa kroki, otwierając usta i podnosząc brwi. „Zgadnij kto tu przybył ze mną, Samiwelu?“
„Pan Pell?“ rzekł Sam.
Weller potrząsł głową, a policzki wydęły mu się tłumionym śmiechem.
„Może centkowany?“ zgadywał Sam.
Pan Weller zaprzeczył głową.
„Więc któż?“
„Twoja macocha, Sammy“, zawołał otyły stangret, na swoje szczęście, bo gdyby nie był tego zrobił, policzki pękłyby mu niezawodnie, tak były wydęte. „Twoja macocha, Sammy, i czerwononosy! I czerwononosy! Ha, ha, ha!“
Po tych słowach pan Weller dostał spazmów ze śmiechu, a Sam patrzał na niego ze złośliwym uśmiechem, który powoli rozlał się mu po całem obliczu.
„Przybyli, by przemówić ci do sumienia, Sammy“, rzekł pan Weller, ocierając sobie oczy. „Tylko nic im nie wspominaj o wyrodnym wierzycielu“.
„Jakto? Nie wiedzą, kto nim jest?“
„Ani trochę“.
„Gdzież są?“ rzekł Sam, zaśmiewając się ze starym na wyścigi.
„W pokoju, koło kawiarni. Myślisz, że czerwononosy pójdzie gdzieś, gdzie niema trunków? Nigdy, mój drogi — nigdy. Odbyliśmy piękny spacer dziś rano“, mówił Weller dalej. „Zaprzągłem mojego starego siwka do starego wózka, który należał do pierwszego męża mej żony. Dla pasterza postawiono w nim fotel i niech mnie djabli wezmą“, tu pan Weller spojrzał z pogardą, „jeżeli nie przystawiono schodków, by się mógł na wóz wygramolić“.
„Nie może być!“
„Ba! Tak było! Chciałbym, abyś był widział, jak przy wsiadaniu trzymał się mocno poręczy, jakby się bał, by nie spaść z wysokości sześciu stóp i rozbić się w kawałki. Wreszcie wlazł jakoś szczęśliwie; ale obawiam się — obawiam się, Sammy — że go trzęsło mocno, zwłaszcza na zakrętach“.
„Pewno zawadziłeś o jeden i drugi słupek?“
„Zdaje mi się, że tak, Sammy; zdaje mi się, że zawadziłem o kilka nawet“, odrzekł Weller, mrugając okiem. „W ciągu podróży zlatywał parę razy z krzesła“.
Tu Weller począł poruszać głową od jednego ramienia ku drugiemu, wydając jakieś stłumione chrapanie, któremu