Pan Stiggins nie dał odpowiedzi słownej, ale za to czyny jego były wymowne; skosztował zawartość szklanki, którą Sam postawił przed nim, położył parasol na ziemi, znów przełknął trochę płynu, dwa lub trzy razy, posuwając z zadowoleniem ręką po żołądku; wreszcie wypił wszystko odrazu, mlasnął językiem i podsunął szklankę, by otrzymać drugą porcję.
Pani Weller również niezaniedbała zająć się tą mieszaniną. Zacna dama zaczęła od oświadczenia, iż nie może wypić ani kropelki, potem wypiła małą kropelkę, potem wielką kroplę, potem znaczną ilość kropel; a ponieważ czułość jej była widocznie z tego rodzaju substancyj, które łatwo rozpuszczają się w spirytusie, więc po każdej kropli gorącego wina roniła jedną łzę, aż uczucia jej tak się rozpłynęły, że wkońcu nic z nich nie pozostało.
Starszy pan Weller okazywał w rozmaity sposób swój wstręt do tym podobnych oznak i wypowiedzi. Gdy więc pan Stiggins, po drugiej szklance o tej samej treści, zaczął smutno wzdychać, pan Weller dał wyraz swemu niezadowoleniu w sposób bardzo otwarty zapomocą całej serji różnych gniewnych pomruków i uwag.
„Samiwelu, mój chłopcze“, szepnął nakoniec do syna, po długiej i uważnej obserwacji swej żony i pana Stigginsa, „czy się też coś nie popsuło w twej macosze i panu Stigginsie?“
„Jak to rozumiesz?“
„Myślę, że wszystko, co piją, zdaje się, nie idzie im na dobre, ale natychmiast przemienia się w ciepłą wodę i wypływa oczami. Wierz mi, Sammy, iż to jest jakaś wada organiczna.“
Wypowiedziawszy to uczone zdanie, Weller począł mrugać i wykonywać głową rozmaite ruchy, które na nieszczęście zostały spostrzeżone przez jego żonę. Ponieważ dama ta nie wątpiła, że odnosząc się one albo do niej, albo do pana Stigginsa. albo do nich obojga, poczuła się bardzo słaba, i kto wie, coby się było stało, gdyby pan Stiggins nie podniósł się jak mógł i nie zaczął prawić kazania dla zbudowania obecnych a zwłaszcza Sama. Wzywał go w słowach pełnych wzruszenia, by był ostrożny w tem miejscu potępionem. By wyrzekł się wszelkiej hipokryzji i dumy, i by we wszystkiem naśladował jego (Stigginsa), wtedy bowiem, wcześniej czy później, dojdzie do konkluzji takiej, do jakiej doszedł pan Stiggins, a mianowicie, że jest on najzacniejszą i najszlachetniejszą istotą, natomiast wszyscy jego przyjaciele — to beznajdziejne łajdaki i nicponie! Które to przeświadczenie, dodał, nie mogło nie budzić w nim najgłębszego zadowolenia!
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/20
Ta strona została przepisana.