Zaklinał go nadewszystko, by wystrzegał się pijaństwa, które upodabnia człowieka do świni, bowiem zatrute opary napojów spirytusowych odbierają człowiekowi pamięć i mącą myśli. Na nieszczęście, w tem miejscu kazania wielebnemu i czerwononosemu gentlemanowi zaplątał się język, a oratorskie ruchy zmusiły do chwycenia za poręcz krzesła, z obawy stracenia równowagi.
Pan Stiggins nie prosił swoich słuchaczy, by mieli się na baczności przed tymi fałszywymi prorokami i przeklętymi kpiarzami z religji, którzy, nie mając dość rozumu, by pojąć pierwsze jej zasady, ani dość serca, by odczuć jej kanony, są bardziej niebezpieczni dla społeczeństwa od zwykłych zbrodniarzy. Żerując na najciemniejszych i najmniej oświeconych, bluźniąc temu, co najświętsze, deprawują najlepsze sekty, do których należą najlepsi ludzie. Ponieważ jednak leżał jakiś czas na krześle, oparty o poręcz, zamknąwszy jedno oko i zmrużywszy drugie, jest rzeczą prawdopodobną, że myślał to wszystko, tylko poprostu nie chciał tego mówić.
W czasie tego kazania pani Weller płakała rzewnemi łzami; Sam, usiadłszy na krześle jak na koniu i umieściwszy ramiona na oparciu, spoglądał na kaznodzieję wzrokiem słodkim i łagodnym, od czasu do czasu zerkając porozumiewawczo na ojca, który z początku był zachwycony, ale potem usnął w połowie przemówienia.
„Brawo! Doskonale!“ zawołał, widząc, że pasterz po skończonej mowie naciąga swe dziurawe rękawiczki a w trakcie tego zajęcia palce wychodzą mu przez dziurawe końce aż po same kostki, „doskonale!“
„Spodziewam się, że ci to wyjdzie na dobre“, rzekła pani Weller.
„I ja się tego spodziewam“, odrzekł Sam.
„Chciałbym, by taki sam skutek wywarło to i na twego ojca“, rzekła pani Weller.
„Dziękuję ci, moja droga“, odrzekł Weller. „Jakiż skutek wywarło to na tobie, moja kochana?“
„Bezbożnik!“ zawołała pani Weller.
„Człowiek zbłąkany“, dodał pan Stiggins.
„Jeżeli nie będę miał lepszego światła, jak to wasze księżycowe“, rzekł pan Weller starszy, „to obawiam się, że wiecznie będę jechał nocnym dyliżansem, aż na zawsze wezmę rozbrat z drogą żywota. Ale teraz, moja droga, jeśli siwek dłużej będzie stać przy żłobie, to w powrotnej drodze nie będzie się na mnie oglądać i być może, zrzuci fotel razem z pasterzem za jakiś płot“.
Usłyszawszy to, pan Stiggins wstał, wziął kapelusz i parasol i począł przeć do odjazdu, wobec czego pani Weller
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/21
Ta strona została przepisana.