na otaczające ich wielobarwne grupy, choć zasługiwały na to, by przynajmniej z ciekawości przyjrzeć im się nieco.
„Dobrze“, powiedział wkońcu, widząc, że Sam i Trotter nadchodzą; „zobaczy pan, jak się ułoży z pańskiem zdrowiem, a w międzyczasie zastanowi się pan. Gdy będzie się pan czuł dość mocny, zrób mi pan obliczenie; pomyślę o tem i potem omówię to z panem. Teraz proszę iść do swego pokoju, bo jest pan znużony i nie powinien pan narażać wątłego jeszcze zdrowia“.
Pan Alfred Jingle, który nie miał już w sobie ani iskry dawnej żywości, ani nawet owej ponurej wesołości, jaką udawał przy pierwszem spotkaniu z panem Pickwickiem, ukłonił się bardzo nisko, nie mówiąc ani słowa, i zwolna oddalił się, skinąwszy na Hioba, by szedł za nim.
„Samie!“ powiedział pan Pickwick, spoglądając dokoła z zadowoleniem. „Prawda, że to bardzo dziwna scena?“
„Bardzo!“ odpowiedział Sam. „Cuda jeszcze się nie skończyły!“ dodał do siebie. „Jeżeli się nie mylę, Jingle również użyje sikawki!“
W tem miejscu, gdzie stał pan Pickwick, między murami, była przestrzeń akurat takiego obszaru, że można było na niej grać w palanta. Jeden bok tworzył oczywiście mur, drugi ta część wiezienia, która wyglądała (raczej wyglądałaby, gdyby nie przeszkadzał mur) na katedrę św. Pawła. Mnóstwo dłużników wałęsało się po tym placyku, lub siedziało w rozmaitych pozach. Większość z nich czekała na wiadomość z Trybunału Bankrutów, że „mogą odejść“. Inni byli skazani na ściśle określone terminy, które starali się w rozmaity sposób skrócić. Jedni byli ubodzy, drudzy zamożni, większość — brudni, nieliczni — czyści. Ale wszyscy chodzili z kąta w kąt. Męczyli się, pragnęli wydostać się z więzienia z równym skutkiem i energją, jak zwierzęta w menażerji.
Przez okno, wychodzące na te promenadę, wyglądało kilkanaście osób, niektóre z nich rozmawiały ze swoimi znajomymi tam w dole, inne bawiły się w piłkę z awanturnikami, stojącymi nazewnątrz więzienia, inne patrzały na grających w palanta i przysłuchiwały się okrzykom chłopców. Brudne kobiety w rozdeptanych pantoflach szły w tę i tamtą stronę, przeważnie od kuchni, umieszczonej wgłębi. Dzieci wrzeszczały, bawiły się i biły. Krzyki graczy mieszały się z wieloma innemi dźwiękami. Wszędzie panował zgiełk i hałas — za wyjątkiem nędznej szopy w głębi dziedzińca, gdzie w spokoju spoczywało nieruchome ciało nieszczęśliwego więźnia kanclerstwa, zmarłego poprzedniej nocy, w oczekiwaniu śledztwa, którem go mamiono. Ciało! Jest to określenie prawne na nigdy nieznający spokoju, wirujący splot
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/26
Ta strona została skorygowana.