„Ach, ty przewrotna istoto!“ wołała jedna z groźnych pań. „Jedźcie pod dom z żółtemi drzwiami!“
Na to stangret, który tak raptownie zatrzymał konia przed domem z zielonemi drzwiami, że zachodziła obawa, iż rumak uderzy zadem o dorożkę, nanowo puścił go truchtem, poczem odwrócił się.
„Gdzie więc mam wkońcu stanąć?“ niecierpliwił się stangret. „Umówcie się państwo jakoś między sobą! Pytam poprostu: gdzie mam stanąć?!“
Tu spór nanowo wybuchnął z jeszcze większą siłą niż poprzednio. A ponieważ jednocześnie mucha ucięła konia w nos, stangret pod pozorem odpędzenia jej, ulżył sobie, ściągają konia batem przez łeb.
„O, tyle zachodu!“ powiedziała jedna z groźnych pań. „Tamte żółte drzwi!“
Ale kiedy dorożka zajechała z fantazją przed dom z żółtemi drzwiami, czyniąc więcej hałasu (jak z dumą stwierdziła jedna z dam) „od prywatnej karety!“, i kiedy już stangret zsiadł z kozła, by pomóc wysiąść paniom — mała okrągła główka imć pana Tomasza Bardell pokazała się w oknie domu z czerwoną bramą — o parę domów od domu, przed którym stanęli.
„Głupia historja!“ powiedziała wyżej wymieniona dama, rzucając zjadliwe spojrzenie na gentlemana.
„To nie moja wina, moja droga!“ odrzekł.
„Nie mów do mnie, głuptasie, nie odzywaj się do mnie!“ odpowiedziała dama. „Dom z czerwonemi drzwiami, stangrecie! Och! Jeżeli kiedy istniała kobieta, hańbiona i obrażana przez złośliwego nicponia, któremu sprawia specjalną przyjemność torturowanie swojej żony — ja jestem tą kobietą!“
„Powinieneś się pan wstydzić, panie Raddle!“ powiedziała druga z dam, znajoma nasza, pani Cluppins.
„Co ja zrobiłem?“ dziwił się Raddle.
„Nie mów do mnie, nie odzywaj się do mnie, brutalu, bo jeszczem gotowa zapomniać, że jestem kobietą i uderzę cię!“ powiedziała pani Raddle.
Podczas tego djalogu woźnica zaprowadził konia za uzdę pod dom z czerwonemi drzwiami, które właśnie młody pan Bardell otwierał. Oto delikatny i wytworny sposób zajeżdżania przed dom przyjaciółki! Żadnego zajeżdżania z turkotem i hałasem! Żadnego wyskakiwania z dorożki! Żadnego pukania do drzwi! Żadnego odpinania fartucha w ostatniej chwili, z obawy, by się suknie damskie nie zabrudziły! Wreszcie ten woźnica, który podał paniom szale — zupełnie jakby ich prywatny stangret!
„No, Tommy“, spytała pani Cluppins. „Jakże się miewa twoja kochana mateczka?“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/29
Ta strona została przepisana.